Architekt z Warszawy - zamiast jeździć autem - woli do Kazimierza Dolnego latać samolotem. I swoją Cesną ląduje na swojej łące w Męćmierzu.
Stefan Kuryłowicz ląduje swoją cesną kilkaset metrów od wiatraka - na nieformalnym lądowisku.
Przeciwko samolotom zaprotestowali mieszkańcy. - Na łące są wykopane dziury pod budowę hangaru, a w ziemi widać wbudowane prostokąty z kostki brukowej ułatwiające lądowanie. Niedługo nad naszymi domami będą pewnie regularnie latać samoloty - oburza się Bartłomiej Pniewski, jeden z protestujących.
Właściciel samolotu ma w Kazimierzu Dolnym swój dom i czasami po pracy zdarza mu się tu przylatywać. - Mam licencję pilota i swoja cesnę. Dlaczego nie miałbym więc z tego korzystać? - dziwi się Stefan Kuryłowicz.
Zaniepokojeni sąsiedzi architekta znaleźli sojusznika we władzach Zespołu Parków Krajobrazowych, które uważają, że lądowisko może szkodzić przyrodzie. W pobliżu znajduje się rezerwat dzikich ptaków.
Architekt uważa jednak, że nie zakłóci spokoju ani mieszkańcom Męćmierza, ani ptakom. - Tam nie ma żadnego lądowiska, tylko teren przystosowany do lądowania, a to zasadnicza różnica - odpiera Kuryłowicz.
Sprawą zajął się także burmistrz Kazimierza Dolnego. Uspokoił mieszkańców, że plan zagospodarowania przestrzennego nie przewiduje w tym miejscu budowy lądowiska. - Tu nie powinno się lądować - ucina dyskusje na ten temat Grzegorz Dunia.
Kuryłowicz nie zamierza jednak rezygnować. - Już w okresie międzywojennym profesor Tadeusz Pruszkowski przylatywał do Kazimierza awionetką. Samolotem jest znacznie szybciej. Z Warszawy leci się tu 35 minut. A samochodem jedzie nawet dwie godziny. Poza tym, oprócz mnie nie będzie tu lądował nikt inny - przekonuje.
A co będzie jeśli właściciel cesny nadal będzie korzystać ze swojego lądowiska? - Możemy jedynie sprawdzić wtedy trzeźwość i dokumenty pilota - mówi nadkomisarz Roman Maruszak z puławskiej policji.
Także burmistrz Kazimierza przyznał, że sprawa jest skomplikowana i wymaga dokładnego sprawdzenia. Do tematu wrócimy.