W sobotę o 11 w Betlejem mróz ściska na całego. Nad maleńką osadą, zagubioną w lesie za Bęczynem, unosi się dym z wędzarek. Henryk Popłoński poprawia kiełbasę i dokłada wiśniowego drzewa. Jego żona Janina ociera łzę. Właśnie umarła siostra Marysia. Widać tak Bóg chciał. Maleńkie Betlejem szykuje się do Wigilii
Skąd to Betlejem
O 9 rano siarczysty mróz rysuje na szybach kilkunastu domów w Betlejem ozdobne kwiaty. Nic dziwnego, bo w Urzędowie jest minus szesnaście. W Bęczynie dwie kreski niżej. – W Betlejem, schowanym za Bęczynem jest jeszcze zimniej – mówi dr Małgorzata Cisomak, adiunkt na Politechnice Lubelskiej, zakochana w ziemi urzędowskiej po uszy. W Betlejem będzie naszym przewodnikiem. A skąd taka nazwa? – Nikt nie wie. Może dlatego, że zawsze mieszkali tu bardzo biedni ludzie. Może Hołodzina będzie wiedzieć.
Mijamy garncarskie piece schowane w śniegu. Żuraw, który stoi w centrum Betlejem. Jedna chałupa, druga. Siatka, metalowe drzwi, do których rzuca się podwórzowy pies. Po chwili po schodach schodzi schylona w pół gospodyni. Ostrożnie bada laską każdy schodek, unosi głowę, obrzuca nas zdziwionym spojrzeniem. Zamyka psa na podwórku, prowadzi do środka. Sień, kuchnia, łóżko, pralka, na fajerkach garnki. Rozstawia stołki. Prosi, żeby siadać. Pani Janino, skąd nazwa Betlejem?
– Doniosło się do Lublina, że my tu w Betlejem żyjemy, tak? – śmieje się. – Musiałam mieć chyba z osiemnaście lat, kiedy powiedziałam do proboszcza: żeby tu jeszcze był żłóbek, to byłoby jak w tym biednym Betlejem. Wtedy mi powiedział: Ja wiem, kto biedny, kto bogaty i komu pomoc trzeba dać. Takiego księdza to już nigdy nie będziemy mieli.
Wigilii nie będzie
Zawsze bardzo czekała ma pierwszą gwiazdkę. – Był kapuśniak z leśnymi grzybami. Tatuś zawsze nałapał karpi rozmaitych, płotek, to mamusia usmażyła na oleju. Były pączki. Pierogi z grzybów z wody kraszone olejem z cebulą. Najpierw połamaliśmy się opłatkiem, potem były życzenia, tatuś tak mówi do nas: żebyśta dzieci grzeczne były.
Głos Janiny Hołody się łamie, w oczach już płyną łzy. – Wszystko tak zamilkło, cichutko w mieszkaniu się zrobiło. Brat najstarszy był, dwie siostry, ja jestem najmłodsza. Był jeszcze jeden braciszek, ale miał pięć latek, to umarł. Takie nieszczęście się zrobiło. Urodził się kaleka, nie mówił, rąsie miało takie malutkie, na nóżki nie stanął. Tatuś zrobił wózek z klocków, drewniane kółka, woziliśmy go po podwórku, dostał konwulsji, umarł.
Jak w tym roku spędzi pani wigilię?
– Sama będę z pieskiem.
Nie będzie nikogo?
– Nie. Sama mieszkam. I piesek. Nie będę szykować nic. Zrobię herbaty, może rybę sobie kupię… – z oczu Janiny znów płyną łzy. – Nie wiem, co powiedzieć. Zostałam sama. Mąż umarł, siedem lat już minęło. Jestem sama i tak się nie daję. Miałam gospodarkę dużą, dwie krowy, byka i jałówkę, świni sześcioro, kur po sto, kaczek piećdzieisiąt. Nie dawałam się jak mogłam. W końcu oddałam gospodarkę – za chwile pokazuje nam kartki świąteczne. – Widzi pan, życzenia dostałam. Od rodziny. Jedne aż ze Słowacji. Drugie ze Złotowa. Tyle że kartki mam.
Choinki nie ubiorę. Bo i komu? Dobrze że przyjechaliście. Jak ja się ucieszyłam, że choć raz ktoś mnie odwiedził.
Biedne, ale chrześcijańskie
Żegnamy się z Hołodziną. – Życie – mówi krótko Małgorzata Cisomak. Prowadzi nas pod kapliczkę św. Huberta. Po drodze mijamy jednego z mieszkańców Betlejem. Patrzy spod oka. Pytamy, dlaczego Betlejem?
– Już mówię: tu zawsze biedne chrześcijańskie ludzie mieszkały. Biedne, ale chrześcijańskie – podkreśla z naciskiem. A swoje wie, bo już siedemdziesiąt lat żyje w Betlejem.
Ile ludzi tu mieszka?
– Gramki, Drzymały, Gołębiowskie, Surdackie, Gajewskie, teraz Kopeć, Niewczas, teraz Popłoński, Karaś – liczy z namysłem. Jak spędzie wigilię? – Po starodawnemu. Zaczniemy od kolędy, potem opłatek, kapuśniak z grzybami, jakieś ciasto żona zrobi, jedno, dwa czy trzy. W sumie będzie nas siedmioro.
Tradycja musi być
Stoimy pod królewskim dębem. Został z niego kikut. – Ma około sześciuset lat. Z opowieści przy wigilijnym stole wiadomo, że odpoczywał pod nim Władysław Jagiełło, kiedy wybierał się przeciwko Krzyżakom na Grunwald – mówi Małgorzata Ciosmak.
Kawałek dalej Henryk Popłoński właśnie dogląda kiełbasy. Ściąga z wędzarki osmolone worki, grube dechy, poprawią wędliny, dokłada wiśniowego drzewa. – Jeszcze dwie godziny – mówi z uśmiechem.
W następnym domu na kuchni skwierczą ruskie pierogi. Danuta Zarzycka wyciąga kantyczki. Mają ze sto lat. – Z tego moja babcia, Władysława Jagiełło, uczyła śpiewać kolędy moją mamę, mama Surdacka Kazimiera mnie, ja swoje dzieci Monikę i Tomka. Bo tradycja musi być – mówi Danuta Zarzycka.
Jesteśmy w domu Teresy i Józefa Gołębiowskich. Józef właśnie mierzy sobie cukier, Teresa szuka w apteczce tabletek. Janina Popłońska pomaga Teresie zmieniać firanki i zasłony. Co będzie na wigilię? – Śledzie – mówi Danuta Zarzycka.
– I groch z kapustą – krzyczy z parapetu Teresa. Nie będzie podpłomyków z blachy, bo już nikt takich nie piecze.