Partia Kobiet robi na Lubelszczyźnie furorę. Panie chcą zmieniać swoje otoczenie i Polskę
- Lublin, Puławy, Łęczna. Tam już mamy swoje ośrodki. Ale myślę, że na tych miastach się nie skończy. Panie ciągle dzwonią i dopytują o to, jak się do nas przyłączyć - twierdzi Joanna Ciuch, koordynatorka lubelskiego oddziału Partii Kobiet.
Ruch zaczął się po apelu pisarki Manueli Gretkowskiej, która na łamach jednego z tygodników zwróciła się do kobiet, by wzięły sprawy w swoje ręce. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Kobiety zaczęły pisać i dzwonić do pisarki, wyrażając chęć tworzenia takiej partii. Wśród nich było też mnóstwo lublinianek. - Teraz jesteśmy na etapie szukania siedziby i wypełniania deklaracji członkowskich. Lada dzień wyślemy je do Warszawy - mówi Joanna Ciuch. - Działają już grupy tematyczne: prawne, gospodarcze, edukacyjno-kulturowe, dotyczące aktywizacji kobiet. Jedno jest pewne: nie jesteśmy towarzystwem wzajemnej adoracji.
Lubelszczyzna zaznaczyła swoją obecność w centrali Partii Kobiet w Warszawie. W dziewięcioosobowej grupie eksperckiej jest trójka mieszkańców naszego regionu - w tym dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest Darek Rodzik, rzecznik Partii Kobiet: - Lubelska grupa wyróżnia się tym, że bez tarć i sporów tworzy ośrodek - ocenia. - Panie są bardzo aktywne i chętne do działania.
Lubelscy politycy, przynajmniej niektórzy, lekceważą konkurentki. - Ta partia, tak jak inne partie klasowe, np. robotnicza czy chłopska, skończy w podobny sposób. Była już partia Przyjaciół Piwa. I oprócz rozgłosu medialnego nic nie wskórała. Z tym kobiecym ugrupowaniem jest podobnie - stanowczo stwierdza poseł Andrzej Mańka, prezes zarządu lubelskiego okręgu Ligii Polskich Rodzin. - Jego program jest pełen sprzeczności.