Najpierw była sprzeczka na chodniku, potem pobicie, z którego 23-letni Jacek Czachor z Mętowa pod Lublinem wyszedł z podbitym okiem i siniakami. Jego przeciwnikowi w drodze na miejsce "rozprawy” towarzyszył zięć policjant. Sprawę zbada prokuratura.
Był wieczór, 1 maja. Jacek szedł z kolegami chodnikiem. Z tyłu nadjechał rowerzysta, który wiózł w koszu kilkuletnie dziecko. Przy mijaniu mężczyźni zaczepili o siebie.
Czachor twierdzi, że to był przypadek i niczym swego późniejszego rywala nie sprowokował. Ale Zbigniew J. oskarża: On odepchnął dziecięcy koszyk – mówi roztrzęsiony mężczyzna. – To cud, że się nie przewróciłem.
Czachor został przed sklepem. Rowerzysta po kilkunastu wrócił autem z dwoma zięciami. Jeden z nich to policjant.
– Wtedy Zbigniew J. zaszedł mnie od tyłu i uderzył – opowiada 23-latek. – Bił mnie aż się przewróciłem. A jego zięciowie patrzyli, nikt nie odważył się przyjść mi na pomoc.
Zbigniew J. potwierdza, że przywieźli go zięciowie. – Jechali, żeby coś tam kupić – utrzymuje. – A jak tam dotarłem, to doszło do szarpaniny.
Poszkodowany zadzwonił na numer alarmowy. Przyjechała karetka pogotowia, został hospitalizowany.
Wyszedł do domu następnego dnia, ale – jak twierdzi – źle się poczuł i znowu trafił do szpitala. Przeszedł badania, które nie wykazały, aby doznał poważniejszych obrażeń.
Rodzina pobitego zarzuca policji bezczynność. – Pierwszego dnia nawet nie spisali świadków, nie zbadali trzeźwości napastnika – wytyka matka pobitego.
Policja nie ma sobie nic do zarzucenia.
– Przyjęliśmy zgłoszenie, to wyglądało na naruszenie nietykalności cielesnej, szarpaninę pomiędzy dwoma ludźmi, którzy od lat są skonfliktowani – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. – Pomiędzy zeznaniami świadków są różnice. Wyjaśni je prokuratura, do której wysyłamy zebrane już materiały.
Wójtowicz nie krytykuje też zachowania policjanta, zięcia Zbigniewa J. – Był na grillu, po alkoholu, nie mógł podjąć interwencji.