• Grzegorz Kurczuk, były minister sprawiedliwości zagroził, że jeśli Dziennik się mu nie podporządkuje, to on wpłynie na reklamodawców, by nie ogłaszali się u nas...
– Ja przyjąłem tę sytuację z przerażeniem. A to z kilku powodów.
• Jakich?
– Po pierwsze, Grzegorz Kurczuk to nie jest byle jaki polityk. To polityk z wyższej półki. Był prokuratorem generalnym, ministrem sprawiedliwości.
• To go zobowiązuje?
– Oczywiście. Pamiętam, jak jeszcze rok temu, będąc w rządzie mówił, że nie ma żadnego polowania na dziennikarzy. I dopóki on będzie ministrem sprawiedliwości, żadnego polowania nie będzie. Faktem jest, że tej funkcji już nie sprawuje...
• Kurczuka bulwersuje fakt, że rozmowa z redaktorem naczelnym została nagrana. Bez jego wiedzy...
– Nie ma prywatnych rozmów polityków z redaktorami naczelnymi gazet. Niestety, ta rozmowa każe przypuszczać, że jest to normalna praktyka dla przedstawicieli rządzących partii. Wasza gazeta ma za sobą duży koncern Orkla. Więc nie jesteście małym, lokalnym tytułem. Łatwo sobie wyobrazić, co dzieje się ze słabszymi gazetami.
• Co się dzieje?
– Przede wszystkim wolność prasy na szczeblu lokalnym jest zagrożona. Choć i na szczeblu centralnym dochodziło do prób wywierania nacisku na prasę przez prominentnych polityków. Wystarczy wspomnieć innego Grzegorza. Kołodko swego czasu zapowiedział, że nie zamieści ogłoszeń o sprzedaży obligacji państwowych w tych gazetach, które krytykują rząd.
• Co zatem w sytuacjach nacisku może zrobić gazeta?
– Najważniejsza jest jawność i podnoszenie larum. To konieczność, bo niedługo obudzimy się i okaże się, że jesteśmy na Ukrainie albo Białorusi. I media są pod ścisłą kontrolą.
• Na szczęście jeszcze tak nie jest...
– Bo nie siedzimy cicho. A ci, którzy twierdzą, że przesadzamy, że nie ma problemu, niech popatrzą, co dzieje się na Wschodzie. Jak tam działa prasa. Mam nadzieję, że w Polsce nigdy do tego nie dojdzie.