Tragedia w podlubelskim Motyczu. Kobieta jadąca fiatem seicento uderzyła w grupę kilkunastu dzieci czekających na przystanku na gimbusa. Trzy 10-letnie dziewczynki są w szpitalu w Lublinie. Dwie w ciężkim stanie.
Jak doszło do wypadku? - Kobieta najprawdopodobniej wykonała gwałtowny manewr. Nie chciała przejechać kota, który wbiegł na jezdnię - relacjonuje Agnieszka Pawlak z lubelskiej policji. - Straciła panowanie nad samochodem.
Dzieci, którym nic się nie stało, były po wypadku w szoku. - Córka przybiegła do mnie z płaczem - mówi mężczyzna mieszkający w pobliżu. - Krzyczała, że był wypadek i trzeba dzwonić na pogotowie. Wybiegłem na drogę. Samochód leżał na dachu. Zaraz zbiegli się ludzie. Straszny widok.
Do szpitala trafiły trzy dziesięcioletnie uczennice Szkoły Podstawowej w Motyczu. Dwie w ciężkim stanie. - U jednej z nich stwierdziliśmy złamanie podstawy czaszki i obrzęk mózgu - mówi prof. Jerzy Osemlak, kierownik Kliniki Chirurgii i Traumatologii Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. - Jej stan jest jednak stabilny. Można z nią już nawiązać kontakt. Bardzo obawialiśmy się również o zdrowie drugiej dziewczynki. Doznała silnego urazu głowy. Jej stan początkowo się pogarszał, ale już po południu nastąpiła pewna poprawa. Wciąż jednak jest nieprzytomna. Pocieszające jest to, że reaguje na bodźce bólowe. To dobrze rokuje.
Profesor podkreśla, że na razie dzieci będą leczone farmakologicznie. - Mam nadzieję, że leki im pomogą i nie będzie potrzeby operowania.
Lżej ranna jest trzecia dziewczynka. Jest w dobrym stanie, doznała lżejszych obrażeń.