Karetka przywiozła Jerzego Bieleckiego do chełmskiego szpitala z silnymi bólami głowy. Ale lekarze na drugi dzień wypisali go do domu.
- Jerzyka od kilku tygodni bolała głowa - wspomina Halina Bielecka, matka zmarłego. - W ubiegłym tygodniu bóle tak się nasiliły, że nie mógł chodzić. Wezwaliśmy karetkę.
Mężczyznę przewieziono do szpitala w Chełmie na oddział neurologii. Lekarze zadecydowali, że lepszym miejscem dla niego będzie szpitalny oddział ratunkowy. Spędził tam całą noc.
- Rano pojechaliśmy do szpitala, by zawieźć synowi piżamę, środki czystości i jedzenie - opowiada Edward Bielecki, ojciec Jerzego. - Zobaczyliśmy, że syn czeka na nas przed izbą przyjęć. Powiedział, że lekarze wypisali go do domu. A w karcie, którą mu dali, było tylko zalecenie, że musi się zgłosić do lekarza rodzinnego.
Państwo Bieleccy nie mogą sobie darować, że zabrali syna do domu. - Dlaczego nie wróciliśmy z nim na oddział? Przecież słaniał się na nogach - wyrzucają sobie.
W domu ból głowy się nasilał. - Zaczęło mu odejmować także nogi - dodaje matka. - W pewnym momencie, kiedy był sam w pokoju, usłyszeliśmy jęk. Gdy tam wbiegliśmy nasz Jerzyk był nieprzytomny. Wezwaliśmy pogotowie i sami zaczęliśmy go reanimować. Karetka przyjechała już po kilku minutach, ale na pomoc było za późno.
Rodzina oskarża szpital o zaniedbanie. - Wszczęliśmy śledztwo w tej sprawie - mówi Krzysztof Grzesiuk, szef Prokuratury Rejonowej w Chełmie. - Badamy całą dokumentację lekarską, przesłuchujemy świadków. Czekamy na wyniki sekcji zwłok. Teraz nie wiemy, czy komukolwiek zostaną postawione zarzuty.
Andrzej Santor, dyrektor chełmskiego szpitala, nie chce komentować sprawy. Stwierdza jedynie, że do niego żadna skarga od rodziny nie dotarła. Ale rozmawiał o śmierci mężczyzny z ordynatorem neurologii. - Wszystkie procedury przebiegały prawidłowo - mówi Santor. - Tu nie ma winy ani lekarzy, ani szpitala. Niemniej jednak czekam na decyzję prokuratora.
Od pogrzebu Jerzego Bieleckiego minęły cztery dni. W Stawie koło Chełma, gdzie mieszkał, ludzie mówią dobrze o zmarłym. - Cichy i spokojny. Szukał pracy - zapamiętała ekspedientka z wiejskiego sklepu. - Szkoda chłopaka, był jeszcze młody.