Ponad siedem godzin czekali na pomoc dwaj młodzi ludzie uwięzieni w rozbitym aucie. Choć do wypadku doszło w środku wsi, nikt go nie zauważył. Zanim przyjechali ratownicy, jeden z rannych zmarł. Drugi walczy o życie.
Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że niczego nie słyszeli. – Około godz. 23 w całej wsi zgasło światło, ale słychać to nic nie było – mówi mężczyzna, mieszkający w pobliżu miejsca wypadku. – Zresztą większość ludzi pewnie już spała. Przecież jakby było wiadomo, że coś takiego się stało, to byśmy ich tam nie zostawili. Taka tragedia. Trudno o tym rozmawiać...
Gdy mieszkańcy wsi spali, niemal pod ich oknami rozgrywał się dramat. Rozbite auto leżało poza snopami świateł przejeżdżających samochodów. Nikt niczego nie widział, ani nie słyszał, mimo że najbliższe zabudowania są o kilka kroków dalej. Na domiar złego była mgła, mżawka i nie paliły się latarnie. Dopiero około szóstej rano przechodząca ulicą kobieta zauważyła rozbite, przewrócone do góry kołami auto. Pomoc wezwała krewna jednej z ofiar. Gdy na miejscu zjawili się ratownicy, 19-latek już nie żył. Jego kolega, ciężko ranny i wychłodzony, w ciężkim stanie został odwieziony do szpitala.
– Dlaczego pogotowie z Chełma przyjechało do nas dopiero godzinę od wezwania? Przecież tę trasę można pokonać w 20 minut – nie może zrozumieć ciotka Piotra.
Zarówno zmarły 19-latek, jak i jego starszy kolega mieszkali w Bukowej Wielkiej. Ich domy stoją zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się rozbili. Nie wiadomo, czy gdyby pomoc przyszła wcześniej, Piotr miałby szansę. Grzegorz ciągle walczy o życie w szpitalu.
– Jego stan jest poważny – przyznaje Wiesław Godzisz, zastępca dyrektora chełmskiego szpitala. – Ma obrażenia głowy i klatki piersiowej. Jest też bardzo wyziębiony. Za wcześnie mówić o jakichkolwiek rokowaniach.