Katarzyna Przystupa i Robert Ryndzewicz, studenci archeologii urwali się z praktyk, by przyjechać na warsztaty archeologii doświadczalnej do Bielska. Aby udobruchać opiekunkę, lepią dla niej oryginalna popielniczkę z takiej samej gliny, z jakiej lepili garnki nasi przodkowie tysiąc lat temu. Teraz ją wysuszą, a w czwartek i piątek wypalą ją razem z garnkami, także tymi lepionymi przez Weronikę Wasilczyk i Joannę Kowal, uczennice z Lublina. One dopiero terminują pod okiem Marty Wasilczyk, która o wypalaniu garnków wie już prawie wszystko.
Za to Piotr Konieczny wciąż nie wie, jak wytopić stal metodami sprzed tysiąca lat. Nie tylko on. - Teoretycznie wszystko jest bardzo proste, ale jeszcze nikomu się nie udało - rozkłada ręce. - Zamiast stali wychodzi nam zwykła surówka. A przecież dwa tysiące lat temu to właśnie nasi przodkowie uzbrajali rzymskie legiony.
Za to wiemy, co i jak nasi przodkowie jedli. - Odżywiali się bardzo zdrowo - twierdzi Agnieszka Białek, farmakolog z Akademii Medycznej w Warszawie, która uczestniczy w bielskich warsztatach, przygotowując m. in. dawne potrawy. Potem to co upitrasiła bada w laboratorium. - Pożywienie naszych przodków zawiera znacznie więcej witamin, minerałów i błonnika.
- Zupę z łobody warto propagować, bo jest smaczna - dodaje Hanna Lis. - Ale takie tłukno z prażonego jęczmienia raczej by się nie przyjęło.
A jak się ktoś skaleczył, to ranę posmaruje dziegciem wypędzonym z brzozowej kory przez Krzysztofa Wasilczyka z Muzeum Wsi Lubelskiej. Kilka godzin i po kłopocie. - Jeszcze nie potrafimy ustawić temperatury. Gdy było zbyt chłodno, wyszedł nam zielonkawy. Gdy przegrzaliśmy - brązowy - śmieje się Wasilczyk. (RHS)