W MPK od wczoraj pogotowie strajkowe. Związkowcy sprzeciwiają się zmianom w systemie komunikacji miejskiej. Boją się, że ich firma zostanie wyparta przez prywatną konkurencję. Jeśli jutro Rada Miasta uchwali reformę, autobusy mogą przestać jeździć.
W MPK zawrzało. Związkowcy obawiają się utraty kursów. – Komunikację przejmą duże firmy z obcym kapitałem – alarmuje Marek Szadkowski, szef Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego. W proteście związkowcy oflagowali już budynki firmy. A jutro przyjdą na sesję Rady Miasta, by protestować przeciwko projektowi uchwały. Jeśli radni mimo to go przyjmą, wtedy może dojść do strajku ostrzegawczego.
Andrzej Wrzołek, prezydencki pełnomocnik, autor projektu uchwały, uspokaja. – Przewoźnik, który ma kilkadziesiąt autobusów, potrzebuje zajezdni i warsztatów – wyjaśnia. Budowa bazy się nie opłaci. Bo umowy będą krótkie, trzyletnie.
Nie przekonuje to związkowców. – Gdy taka firma dostanie co trzecią linię, to wydatki się zwrócą – twierdzi Szadkowski.
Pracowników MPK denerwuje także coś innego: MZTZ ma zatrudniać 102 osoby. Związki mówią, że to „kosztowna biurokratyczna nadbudówka”. Chcą wspólnie z Ratuszem opracować nowy plan reformy.
Według magistratu zmiany są jednak nieuniknione. – Będziemy płacić przewoźnikom tylko za wykonane kursy. Nie może być tak, że MPK kontroluje MPK. A tak właśnie jest – mówi Wrzołek.
Tomasz Rakowski, rzecznik prezydenta, powiedział Dziennikowi, że w razie strajku Ratusz zorganizuje komunikację zastępczą. Nie wyklucza jednak, że projekt powołania MZTZ zostanie wycofany z obrad. – Jeśli nie zaakceptują go radni, nie będzie sensu poddawać go pod głosowanie – mówi Rakowski. Ale zastrzega, że urząd nie będzie ulegał naciskom związków.
Z Ratusza napływają też ostrzejsze sygnały. – Jeśli MPK zdecyduje się na strajk, będzie to koniec tej firmy – ostrzega anonimowo jeden z wysokich urzędników magistratu.