Były wartkie dialogi, wątek komediowy i bystry funkcjonariusz. Jeden z radnych dzielnicy Śródmieście tak nie zgadzał się na filmowanie obrad, że chciał wylegitymować kamerzystę i wezwał Straż Miejską. Dopiero wtedy przekonał się, że każdy może filmować obrady nie pytając o zgodę
– Od kogo ma pan zgodę na filmowanie? – pyta radny.
– A od kogo potrzebuję? – kamerzysta chce konkretów.
– Od wszystkich tutaj zebranych radnych? – słyszy w odpowiedzi.
– Nie.
– Jak to nie? – dziwi się radny.
– A jak to tak?
– No panie, jak ktoś się nie zgadza, żeby go filmować to nie może pan tak.
– Jeśli ktoś się nie zgadza to nie kandyduje to rady dzielnicy – ucina kamerzysta.
Później radny bez powodzenia próbuje wylegitymować kamerzystę. Prosi go, by nie filmował i idzie do ratuszowej dyżurki po strażnika miejskiego.
O to co działo się poza kamerą pytamy rzecznika Straży Miejskiej, Roberta Gogolę: – Do naszego dyżurnego przyszedł jeden z radnych dzielnicowych i poprosił o wylegitymowanie osoby, która nagrywała posiedzenie. Dyżurny poszedł z nim do sali.
Na nagraniu słychać, jak kamerzysta tłumaczy, że prawo do filmowania obrad gwarantuje mu Konstytucja. A strażnik przyznaje mu rację. – Człowiek z kamerą nie zakłócał porządku, nikt inny się na niego nie skarżył, wobec tego nie było podstaw do jego legitymowania – mówi nam Gogola.
Po obejrzeniu filmu o rozmowę prosimy jego twórcę, Krzysztofa Jakubowskiego. To on stał za kamerą. – Byłem zaskoczony – przyznaje. – Choćby dlatego, że na innych obradach nie było problemu i wydawało mi się, że w takim dużym mieście radni znają Konstytucję.
Radny z filmu to Mariusz Iwanicki. – Całą sytuację oceniam jako pewne nieporozumienie – napisał do nas w mailu. – Jestem przekonany, że by do niego nie doszło, gdyby osoba filmująca posiedzenie rady została przedstawiona, lub sama się przedstawiła, wraz z informacją, jaką organizację reprezentuje i w jakim celu dokonuje nagrania – dodaje. Ale kamerzysta mówił mu, że jest z Fundacji Wolności, a Konstytucja nie uzależnia prawa do nagrywania od tego, czy nagrywający się przedstawia, czy też nie.
Iwanicki już w listopadzie zaistniał na pierwszej stronie "Dziennika Wschodniego”, gdy pisaliśmy o nielegalnie wieszanych plakatach wyborczych, a na zdjęcie załapał się jego plakat, z którym startował do Rady Miasta. Iwanicki poprosił, by na portalu wymienić ilustrację do naszego tekstu.
– Bez żadnych podstaw stawia mnie w złym świetle – wyjaśniał. Odmówiliśmy tłumacząc, że plakat wisi wbrew przepisom i że ich nieznajomość też stawiałaby go w złym świetle. A Iwanicki przyznał się wtedy do błędu: – Dziękuję za zwrócenie mi uwagi, nawet jeśli wyszedłem przy tym publicznie na osła.