Kierowca wjechał w samochód stojący przed przejściem dla pieszych i uciekł. Minęło wiele miesięcy, ale policjanci go nie znaleźli, choć wszystko działo się w godzinach szczytu. - To nieudolność, ewenement w skali kraju - ocenia poszkodowany w sprawie kierowca.
Do kolizji doszło w lutym ubiegłego roku w Ciecierzynie. Mateusz Karabela, strażak i gminny radny jechał w kierunku Lubartowa. Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, żeby przepuścić troje dzieci.
- Nagle w tył mojego samochodu uderzyło inne auto. Jego kierowca od razu zaczął uciekać. Miał poważnie uszkodzony samochód. Zostawił na asfalcie ślad z oleju i płynu chłodniczego, który ciągnął się przez ponad 6 km aż do kościoła w Niemcach - relacjonuje Karabela.
Mężczyzna sam nie mógł ścigać sprawcy, bo jego auto było poważnie uszkodzone. Zadzwonił więc pod numer 112 i zgłosił zdarzenie, opisując samochód uciekiniera.
Pościgu nie było
- Policja jednak nie rozpoczęła pościgu. Była to godzina wieczornego szczytu, w miejscu gdzie zawsze są korki. Ktoś musiał widzieć tamten samochód, ale poszukiwań nie podjęto - skarży się Karabela. - Na miejscu zdarzenia policjanci nie zabezpieczyli też żadnych dowodów. Z samochodu sprawcy pozostało wiele części, dzięki którym można było potwierdzić markę i model. Na pytanie co z tymi dowodami otrzymałem odpowiedź, że mogę je sobie zabrać - dodaje.
Radny twierdzi również, że zajmujący się sprawą policjanci z komisariatu w Niemcach nie zabezpieczyli nagrań z kamer monitoringu przy trasie, którą miał uciekać sprawca. Mieli również błędnie spisać numer rejestracyjny jego samochodu. Karabela dodaje, że sam był przez mundurowych „zbywany”, a jego prośby i sugestie dotyczące dowodów ignorowane.
- Działalność komisariatu w Niemcach hańbi dobre imię polskiego policjanta - ocenia.
Ślady donikąd
Mundurowi odpierają jednak zarzuty radnego.
- Policjanci od razu po przyjeździe na miejsce sprawdzili okolicę i nadali komunikat do innych patroli. Od początku nie były znane numery tablic rejestracyjnych pojazdu, ponieważ zostały błędnie przekazane operatorowi numeru alarmowego 112 - wyjaśnia kom. Kamil Gołębiowski, rzecznik KMP w Lublinie.
Jak dodaje, policjanci odsłuchali nagranie rozmowy Karabeli z dyspozytorem. Okazało się, że początkowe informacje przekazane przez radnego wskazywały, że w jego samochód mogła wjechać honda. Dopiero później ustalono, że był to nissan.
- Policjanci ustalili również, że w okolicy trasy przejazdu sprawcy kolizji nie było kamer monitoringu, a ślady płynów eksploatacyjnych urwały się przy wjeździe na trasę K-19. Funkcjonariusze prowadzili także rozpytania wśród okolicznych mieszkańców - dodaje kom. Gołębiowski.
Zapewnia, że prowadzący sprawę policjanci sprawdzili różne kombinacje numerów rejestracyjnych samochodów. Żadna nie pozwoliła jednak ustalić właściciela nissana, który brał udział w kolizji. Stąd umorzenie sprawy. W efekcie jednak Mateusz Karabela nie mógł uzyskać odszkodowania za zniszczony samochód. Jego auto trafiło na złom. Mężczyzna wciąż walczy o odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu. Podczas kolizji doznał bowiem urazu kręgosłupa.