Mógł uniknąć wypadku. Tymczasem jechał za szybko i bezmyślnie. Tak biegły ocenił postępowanie byłego policjanta, który potrącił 19-latkę na przejściu i uciekł z miejsca wypadku
Podczas piątkowej rozprawy zeznawał jeden z biegłych, którzy analizowali okoliczności zdarzenia.
- Piesza z pewnością nie wbiegła na przejście, o czym świadczy układ uszkodzeń na samochodzie oskarżonego - wyjaśnił biegły. - Kierowca jechał z nadmierną prędkością. Miał spóźnioną reakcję. Nie obserwował pobocza i przewidywał, że znajdująca się tam piesza może wejść na pasy.
Wystarczyło ostre hamowanie
Do wypadku doszło w terenie zabudowanym. Z ustaleń śledczych wynika, że Witold B. jechał z prędkością 55-65 km/h. Obrońca byłego policjanta próbuje dowieść, że Kasia nie zatrzymała się przed "zebrą” i weszła na przejście. Tym samym kierowca nie mógł uniknąć wypadku. Biegły jest innego zdania.
- Jeśli piesza weszła na pasy bez zatrzymywania, to kierowca i tak mógł uniknąć zderzenia - ocenił biegły. - Wystarczyło, by ostro zahamował. Gdyby poszkodowana przystanęła przed przejściem, wystarczyło hamowanie silnikiem.
Niestety, kierowca nawet nie wcisnął hamulca. W chwili wypadku było już ciemno i siąpił deszcz. Śledczym tłumaczył, że zobaczył dziewczynę tuż przed maską. Przeprowadzony na miejscu zdarzenia eksperyment dowiódł, że Kasia była widoczna z daleka.
- Kierowca jechał bezmyślnie - ocenił biegły. - Prowadząc w trudnych warunkach, w terenie zabudowanym i zbliżając się do skrzyżowania i przejścia powinien przewidywać i zwolnić.
Szła do chłopaka
Rodzina i znajomi Kasi podkreślali podczas procesu, że nastolatka była osobą wyjątkowo ostrożną. Uważała na przejściach. Feralnego dnia wybierała się do chłopaka.
- Rozmawialiśmy przez telefon. Pytała, czy gdzieś się wybierzemy. Powiedziała, że jest przy przejściu. Wtedy usłyszałem uderzenie i jej telefon zamilkł - zeznał 19-latek podczas poprzedniej rozprawy.
Uciekł
Po wypadku Witold B. na chwilę się zatrzymał. Potem skręcił w boczną drogę i uciekł. Kasia zmarła tuż po przyjeździe ratowników. Policjant pojechał do rodziny. Powiedział krewnym, że potrącił sarnę. Tę samą wersję wydarzeń usłyszał mechanik, do którego Witold B. odstawił swojego volkswagena passata.
Policjant został zatrzymany po kilku dniach w komendzie w Łęcznej. Wyrzucono go ze służby. Wraz z Witoldem B. na ławie oskarżonych zasiada jego żona Monika. Feralnego dnia para jechała razem. Kobieta odpowiada za zacieranie śladów i utrudnianie śledztwa. Finału procesu można się spodziewać w przyszłym tygodniu.