Proces policjanta, który śmiertelnie potrącił pieszą zbliża się do finału. Świadkowie potwierdzili, że Witold B. uciekł zaraz po wypadku. Ranna nastolatka jeszcze żyła.
- Zatrzymał się na chwilę, po czym odjechał i skręcił w boczną drogę - wyjaśnił przed sądem mężczyzna, z którym podróżowała 30-latka. - Podjechaliśmy w miejsce wypadku i wezwaliśmy pomoc.
Para jechała od strony Świdnika Dużego. Czekali na skrzyżowaniu, kiedy minął ich passat Witolda B. Parę sekund później doszło do wypadku. Według świadków, kierowca nie hamował.
Jeszcze żyła
- Potrącona kobieta dawała oznaki życia. Miała wyczuwalny puls i oddech, ruszała głową - wyjaśniała Renata J. - Dlatego jej nie reanimowaliśmy. Kiedy na miejsce przyjechali ratownicy, podłączyli ją do aparatury i stwierdzili, że "nie ma już nic”. Nie podjęli reanimacji. Przykryli ją workiem i nic nie robili.
Kasia zmarła na miejscu zdarzenia. Nie dotarła do chłopaka, z którym umówiła się na spotkanie w Lublinie.
- Rozmawialiśmy przez telefon. Pytała, czy gdzieś się wybierzemy. Powiedziała, że jest przy przejściu. Wtedy usłyszałem uderzenie i jej telefon zamilkł - zeznał 19-latek.
Po paru dniach policjanci namierzyli sprawcę wypadku. Witold B. został zatrzymany na komendzie w Łęcznej. Wcześniej wstawił swój samochód do zaprzyjaźnionego warsztatu w Spiczynie.
- Jego zachowanie mnie uśpiło. Był spokojny i opanowany. Powiedział, że potrącił sarnę - wyjaśniał przed sądem mechanik. - Byli u mnie policjanci i pytali o ciemne uszkodzone auto. Powiedziałem, że takie do mnie nie trafiło, że mam tylko zielonego passata Witolda B. Policjanci porozmawiali ze sobą i odjechali. Nie wiem, czy oglądali to auto.
Kłamstwo
Szybko okazało się, że historia o potrąceniu sarny to kłamstwo. Kłamał nie tylko Witold B., ale i jego żona Monika. Feralnego dnia jechali razem. Później żona policjanta próbowała kryć małżonka. Teraz razem z nim zasiada na ławie oskarżonych. Odpowiada za zacieranie śladów i utrudnianie śledztwa.
- Kiedy zatrzymano jej męża płakała. Mówiła, że gdy doszło do wypadku była w domu - zeznała w sądzie koleżanka Moniki B. - Przeniosła się do mnie na jakiś czas. Później, kiedy przejeżdżaliśmy obok miejsca wypadku poprosiła mnie, żebym się zatrzymała. Zapaliła znicz. Było to już po tym, jak postawiono jej zarzuty, a sprawa została upubliczniona.
Podczas wtorkowej rozprawy mieli zostać przesłuchani krewni Moniki i Witolda B. Wszyscy skorzystali jednak z prawa do odmowy składania zeznań. Sąd uchylił dozór policyjny wobec żony policjanta.
Ogląda TV, sprząta, widuje się z bliskimi
Nie zgodził się jednak, by główny oskarżony odpowiadał z wolnej stopy. Nie pomogła dobra opinia z aresztu. Wynika z niej, że Witold B. siedzi z innymi, byłymi policjantami. Zachowuje się wzorowo, dostał już trzy nagrody. Ogląda telewizję, sprząta oddział i regularnie widuje się z bliskimi.
Decyzją sądu Witold B. ma pozostać w areszcie do 2 marca. Możliwe, że będzie już wtedy po wyroku.
Na 20 stycznia zaplanowano bowiem mowy końcowe.