Po niedawnej podwyżce cen biletów Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego prywatne autobusy pękają w szwach ich właściciele zacierają ręce.
– To chyba normalne, że ludzie chcą płacić złotówkę zamiast dwóch – wzrusza ramionami Agata Janicka. – Od lutego jeżdżę tylko prywatnymi. Wsiadanie do autobusów MPK się nie opłaca. Czy nie pamiętali, że chytry dwa razy traci?
Większość pasażerów ignoruje MPK cierpliwie czekając na „prywaciarzy”. Nie przeszkadza im nawet to, że prywatne autobusy są zatłoczone. Nie ma w nich gdzie usiąść. – Jeszcze kilka miesięcy temu jeździłem autobusami MPK – mówi Piotr Sawicki. – Do prywatnych wsiadałem tylko wtedy, gdy nie zabrałem się na MPK. Dzisiaj trzeba się wpychać na siłę. Ale nie dziwię się, bo kto chce przepłacać?
Tylko studentom jest obojętne, do jakiego autobusu wsiadają. W jednym i drugim płacą tylko złotówkę.
Nowy cennik MPK miał przynieść zysk firmie, ale wiele wskazuje na to, że przyniesie straty. Na zamieszaniu skorzystali prywatni przewoźnicy.
– Cieszymy się, że tyle osób wybiera nasze autobusy – mówi Edward Gorzel, prezes Stowarzyszenia Prywatnych Przewoźników. – Największe oblężenie jest w godzinach szczytu.
Rachunek jest prosty: normalny bilet w MPK kosztuje 2 zł, szkolny 1,50, a studencki – złotówkę. W prywatnych autobusach pasażerowie płacą tyle samo – 1 zł. Spore grono pasażerów komunikacji prywatnej to emeryci. – Po podwyżce cen biletów MPK czuję się jakby władze miasta sięgały do mojej kieszeni, a jest to kieszeń najuboższych – mówi Henryk S. z Lublina. – Czym mamy płacić za bilety, skoro emerytury są głodowe?
– Na tak drastyczne podwyżki nie odważyło się żadne miasto w Polsce – uważa Bronisław Wardawy ze związku emerytów i rencistów PKP. – To niedopuszczalne!