Wielu rodziców popełnia błąd ciągle kontrolując, co dzieje się z ich dzieckiem. Wydzwaniają po kilka razy dziennie, odwiedzają co kilka dni swoją pociechę na koloniach. Takie działania mogą być szkodliwe.
Są dwie szkoły wprowadzania dziecka w samodzielność. Pierwsza mówi o wrzucenia młodego człowieka na "głęboką wodę” i pozostawienie go samemu sobie aż do momentu, kiedy poradzi sobie z nową sytuacją. Druga zachęca do małych kroczków, które stopniowo usamodzielniają. Oczywiście pod okiem czujnego rodzica lub opiekuna.
W zależności od jego wieku stawiajmy przed dzieckiem coraz trudniejsze wyzwania. Pamiętajmy również o tym, że nie wszystkie uda się zrealizować bez łez, niezadowolenia, rozgoryczenia. Doskonałym miernikiem naszych osiągnięć wychowawczych jest wyjazd pociechy na obóz, kolonie itp. Gdy dziecko musi nawiązywać kontakty z innymi, rozwiązywać problemy, podejmować decyzje, gospodarować pieniędzmi, wtedy okazuje się co idzie w dobra stronę, a co wymaga poprawy.
Pamiętajmy, że nie jesteśmy w stanie rozwiązywać wszystkich dziecięcych problemów, budować za niego relacji z rówieśnikami, rozwiązywać konfliktów i decydować, co jest dobre, a co złe. Próbując wnikać w wszystkie aspekty dziecięcego świata ubezwłasnowolniamy naszego potomka i nie uczymy go samodzielności. W szkole życia, jaką są wyjazdy dziecka bez rodziców, musi czuć ono nasze wsparcie, ale musi też samo podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje.
Lepiej, aby nasze dziecko uczyło się przeżywać niepowodzenia i sukcesy dorastając, niż w dorosłym życiu miałoby przeżywać prawdziwe dramaty. Nie ochronimy naszego potomka przed całym światem, ale możemy nauczyć go w nim funkcjonować i osiągać zadowolenie.