Grzegorz Kurczuk, minister sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera, groził, że załatwi naszą gazetę, jeśli będziemy pisać nieprzychylnie o jego partii. Wczoraj sprawą gróźb zajęła się prokuratura. Zeznania złożyli redaktor naczelny i autorka tekstów o SLD.
Fragment nagrania, podczas spotkania A.Mielcarka z G.Kurczukiem
W sierpniu napisaliśmy o konflikcie pomiędzy działaczami SLD a ludźmi, którzy opuścili sojusz, by wstąpić do nowej partii - Socjaldemokracji Polskiej (SdPl). To rozjuszyło Kurczuka. Zwołał konferencję prasową, na której w obecności dziennikarzy lokalnych mediów wytrząsał się nad publikacjami Dziennika i Gazety Wyborczej, która również pisała na ten temat. Zarzucił naszej reporterce, że Dziennik kłamie. Ale żadnego sprostowania do redakcji nie przysłał. Za to zapewnił, że osobiście będzie przekonywał wszystkich członków SLD, by Dziennika nie czytali. A jest to, jak twierdził, kilka tysięcy ludzi w regionie. Słowa szefa SLD przeszły w czyn. Na przykład podczas październikowej sesji sejmiku Mirosław Złomaniec, partyjny zastępca Kurczuka i jednocześnie wicemarszałek województwa, namawiał publicznie do nieczytania Dziennika.
Po konferencji w SLD nasza reporterka poprosiła Kurczuka o wyjaśnienie powodów jego ataku na Dziennik. Usłyszała: Mógłbym panią załatwić tak, że pracy w Lublinie już by pani nie znalazła - groził Kurczuk. - Mam takie znajomości, że mogę sprawić, że nikt się u was nie będzie ogłaszał. A gazeta bez reklam długo nie pociągnie.
Na drugi dzień to samo usłyszał redaktor naczelny Dziennika. Kurczuk przyszedł do redakcji. Rozmowa z byłym ministrem sprawiedliwości została zarejestrowana na taśmie magnetofonowej. - Czyli pan chce mi powiedzieć, że jeżeli gazeta nie podporządkuje się pana oczekiwaniom, to pan zakaże ogłaszania się jakimś ludziom? - zapytał Kurczuka redaktor Andrzej Mielcarek. - Tak, dokładnie - odpowiedział szef lubelskiego SLD.
Chwilę później starał się łagodzić wymowę tych słów. Stwierdził, że "może” nam zaszkodzić, ale nie "musi”.
Teraz groźbami pod adresem naszej redakcji zajmuje się prokuratura. Sprawdza również, kto groził w anonimowych listach i telefonach naszej dziennikarce piszącej o sprawach politycznych.
Wczoraj spotkaliśmy się z Kurczukiem w jego biurze poselskim. Choć rozmawialiśmy około 20 minut, szef sojuszu nie pozwolił nam na opublikowanie ani jednego jego słowa. Odczytał nam za to swoje oświadczenie, które przekazał do Prokuratury Okręgowej w Lublinie.