Najwcześniej w 2020 r. naprawiony zostanie strumyk, który miał zdobić Ogród Saski, ale okazał się bublem. Urzędnicy tłumaczą, że nie można tym się zająć wcześniej, bo… groziłoby to koniecznością zwrotu części unijnej dotacji przyznanej na odnowę parku.
Nie ma wody…
Parkowy strumień jest częścią zamkniętego układu wodnego. Powinien on działać tak, że woda z górnego stawu płynie strumieniem do dolnej sadzawki, a stąd tłoczona jest przez pompę z powrotem do górnego oczka. Urzędnicy tłumaczą, że „obieg zamknięty sprzyja rosnącej tam roślinności”.
Tak być powinno, ale tak nie jest, bo woda gdzieś ucieka. – Ze względu na ubywanie wody przy włączonym obiegu mechanizm ten nie jest uruchamiany – przyznaje Olga Mazurek-Podleśna z Urzędu Miasta. W efekcie strumień jest suchy, a zamknięty obieg nie ma szans „sprzyjać roślinności” i oczka zaczynają wyglądać jak zupa szczawiowa.
…i nie będzie
Według Ratusza nie można teraz zająć się naprawą obiegu wody, bo byłoby wbrew zasadom, na których miasto wzięło unijne pieniądze na odnowę parku. A zasady są takie, że przez pięć lat od zakończenia prac (nazywa się to urzędowo „okresem trwałości projektu”) nie można niczego rozebrać lub przebudować.
– Dopiero po zakończeniu okresu trwałości projektu możliwe będzie dokonanie zmian technicznych – tłumaczy Mazurek-Podleśna. Jak długo trzeba czekać? – Okres trwałości upływa z końcem 2019 roku.
Jak telenowela
Może trudno w to uwierzyć, ale kłopoty z wodą w Ogrodzie Saskim trwają już 15 lat. Tyle czasu minęło od wybudowania dolnego stawu, wcześniej był tylko ten górny, obok głównego wejścia. Wraz z drugą sadzawką wybudowano również strumień łączący oba oczka wodne i przepływający pod alejką. Niemal od razu okazało się, że strumień tylko znosi zanieczyszczenia, nie ma odpowiedniego filtrowania wody, a dolny staw przecieka, więc przez kilka lat po prostu go nie napełniano. – Po prostu eksploatacja sadzawki w obecnej postaci nie ma sensu – tłumaczyli urzędnicy.
Co się wydało
W 2003 r. nowe atrakcje zwano żartobliwie „Wodogrzmotami Pruszkowskiego” od nazwiska ówczesnego prezydenta miasta, którego ekipa nadzorowała budowę. Nadzór był taki, że miasto zapłaciło za staw o 100 tys. zł więcej niż miało zapłacić (koszty przekroczyły pół miliona) i zatwierdziło protokół mówiący, że oczko powstało na czas, chociaż wykonano je z rocznym opóźnieniem.
Ujawniła to wewnętrzna kontrola przeprowadzona 6 lat później za rządów następnego prezydenta, Adama Wasilewskiego. Na jaw wyszło również to, że urzędnicy nie wyegzekwowali naprawy nieszczelnego układu wodnego i nie zażądali kar umownych, chociaż mogli i powinni.
Kolejna próba
Stawami i strumieniem zajęto się na dobre dopiero podczas kompleksowej odnowy Ogrodu Saskiego, już za prezydentury Krzysztofa Żuka. Park został ponownie otwarty pod koniec 2013 r. Następnej wiosny napełniono oba stawy i okazało się… że z dolnej niecki ucieka woda. Wezwana do naprawy gwarancyjnej firma rozłożyła na dnie specjalną matę, ogłoszono sukces, napełniono oczko, ale woda znowu zaczęła gdzieś znikać. Gdzie? Nie wiadomo.
– Wykonanych zostało kilka ekspertyz – przyznaje Mazurek-Podleśna. – Jednak żadna z nich nie wskazuje przyczyny takiego stanu rzeczy.
Jedynym rozwiązaniem okazuje się zbudowanie wszystkiego od nowa. O ile będą na to pieniądze i nie wcześniej niż w roku 2020.