• 21 października 1963 roku pana ojciec, po 18 latach ukrywania się, został schwytany i zabity przez funkcjonariuszy SB. Co pan pamięta z tego okresu?
- Niewiele pamiętam, bo byłem wtedy malutki. No, może jedną scenę. Byliśmy z mamą w polu. Nagle ze stogu siana ktoś wystawił rękę. Podeszliśmy bliżej i wtedy z siana wyszedł mężczyzna. "To twój tato”, powiedziała do mnie mama.
• Jak wyglądało pana dzieciństwo?
- Wychowywała mnie mama z dziadkiem, brakowało mi ojcowskiej ręki. Ale za "tego Franczaka”, który był ojcem, ciągle obrywałem po tyłku. Ile to razy mnie na posterunek wzywali, ile razy pałą od milicjantów dostałem. Mama prosiła: "Nie mieszaj się synu do polityki”. Bała się, żebym nie skończył jak ojciec. Ale zapisałem się do "Solidarności” i poglądy mam takie jak on - prawicowe.
• Co zostało panu po ojcu?
- Kilka zdjęć sprzed wojny. I medalik, który podarowała mi obca kobieta, u której jakiś czas ukrywał się ojciec. Zostawił go u niej i już nie odebrał, bo został zabity. A ona zadała sobie trud, by mnie odnaleźć. Zresztą mnóstwo osób pomagało ojcu się ukrywać przez te 18 lat. To świadczy o tym, jak wielką cieszył się sympatią i jak bardzo ludzie nie godzili się z ówczesnym systemem.
• Dopiero w 1992 roku sąd zgodził się, by używał pan nazwiska ojca.
- Wystąpiłem do sądu o ustalenie ojcostwa, a oni kazali mi ogłaszać w gazecie, żeby ojciec się zgłosił, jeśli żyje. Takie kpiny! Ale po latach polskie władze doceniły, co zrobił dla kraju. Mam satysfakcję, że dziś o "Lalku” otwarcie mówi się "ostatni polski partyzant”, a nie, jak w komunizmie "pospolity rabuś”.