Czytał "Akcent”, zwiedzał galerię socerealizmu w Kozłówce, odpoczywał w nałęczowskim uzdrowisku, publikował w Głosie Nałęczowa.
Ryszard Kapuściński, pisarz i dziennikarz zmarł wczoraj w warszawskim szpitalu Banacha. Autor znanych na całym świecie książek "Wojna futbolowa”, "Cesarz”, "Szachinszach” , "Imperium”, "Heban” i "Lapidarium” w marcu skończyłby 75 lat.
- Jeden Kapuściński wart jest tysiąca skamlących i fantazjujących gryzipiórków - napisał Salman Rushdie. - Kolejny autorytet odszedł. Kto nam pozostanie? Nie mogę w to uwierzyć. Ryszardzie, spotkamy się tam, po drugiej stronie tęczy, za firewallem! Dlaczego tak wcześnie - to jeden z setek wpisów na forum ze strony internetowej (www.kapuscinski.hg.pl) poświęconej pisarzowi.
Bywał w Lublinie wiele razy. - Był założycielem Wschodniej Fundacji Kultury wspierającej "Akcent”, cenił nasze pismo i regularnie je czytał. Bywał u mnie w domu. Nade wszystko skromny. Mniej mówił, więcej słuchał. A przecież jego pozycję literacką i autorytet można przyrównać do Marqueza, autora "Stu lat samotności” - mówi Bogusław Wróblewski, redaktor naczelny "Akcentu”.
Kiedy z Wróblewskim pojechali zwiedzić Muzeum w Kozłówce, z uwagą oglądał eksponaty w Galerii Socrealizmu. Bywał na spotkaniach autorskich w Lublinie, kurował zdrowie w nałęczowskim sanatorium dla rolników.
- Spodobało mu się u nas, napisał esej dla "Akcentu” - "Ziemia Polska. Nałęczów”. Przedrukowaliśmy go w "Głosie Nałęczowa”. Zajął się tutejszą gwarą, przypadło mu do gustu słowo "przełażka, oznaczające kładkę na rzece - opowiada Halina Bukowska, kierownik Muzeum Bolesława Prusa.
- To za wcześnie. Jeszcze tyle miał do napisania, jeszcze tyle do powiedzenia - powtarzają fani jego tekstów. Aneta Wysocka z Kazimierzówki napisała o języku Kapuścińskiego pracę magisterską. - Zadzwoniłam do niego. Był taki bezpośredni. Wysłałam mu tekst pracy. Przeczytał. To było w 2001 roku. Potem dostałam od niego kilka listów. Zaskoczył mnie w 2003 roku, kiedy podarował mi tygrysi kamień na szczęście - mówi Wysocka.
- Kiedy odkryłam Jego książki, musiałam je mieć zawsze przy sobie. Na zapas. Czytając jedną co chwilę upewniałam się, czy obok leży kolejna. A teraz co? To największa strata, jaka mnie spotkała. Odczuwam to jako osobistą tragedię - to kolejny wpis na stronie pisarza.
- Ostatni raz rozmawialiśmy przed świętami. Ta śmierć mnie zaskoczyła. Choć fizycznie był już bardzo kruchy, to wciąż miał w sobie tyle życiowej siły. Nie sądziłem, że nagle ta kruchość zwycięży - dodaje Wróblewski.