Część lokali w ogóle zniknęło z mapy lubelskiej gastronomii. Inne jeszcze się bronią, wydając posiłki na wynos. Ale nie wiadomo, na ile wystarczy im determinacji. I pieniędzy.
– Odwiedzają nas tylko goście, którzy mieszkają w pobliżu. To 10-15 proc. ruchu, który mieliśmy w ubiegłym miesiącu – szacuje Dawid Furmanek z restauracji „PaZłotko” przy ul. Ewangelickiej. – Więcej gotujemy na dowóz. Największym zainteresowaniem cieszy się rosół i schabowe, które u nas są wyjątkowe, bo bardzo grube.
Ale wśród zdalnych zleceń szału nie ma. Na tygodniu jest bardzo kiepsko.
W weekendy mamy zlecenia na poziomie ok. 60 proc. tego co działo się w restauracji wcześniej.
Furmanek podkreśla, że taka sama sytuacja jest w większości lubelskich lokali skupionych w grupie ratujemygastro.pl.
– Nasza sytuacja jest ciężka. Prowadzę lokal w prywatnej kamienicy i mój czynsz nie zmienił się. Kelnerki straciły pracę, bo nie mam dla nich zleceń. Trochę spadły koszty stałe, ale nie po to robisz gastronomię, żeby siedzieć w pustym lokalu. W dodatku 5 tys. zł, które obiecuje nam rząd, jest pomocą znikomą i doraźną. Pomoże w przypadku małych rodzinnych firm, takich jak nasza. Więksi restauratorzy tej pomocy nie odczują. Jakoś przetrwać jednak musimy. Obawiam się, że sytuacja zmieni się dopiero na wiosnę.
Kłódki na drzwiach
Problemy także w barach. Nie działa „Chochlik” przy ulicy Wileńskiej. – Zamknęliśmy przy pierwszym lockdownie i nie wiem, kiedy i czy w ogóle otworzymy – przyznaje Dorota Zięba, właścicielka „Chochlika”. – W tej chwili zatrudniam 16 osób i nasze wyroby garmażeryjne oraz zupy można kupować tylko na wynos w naszym sklepie firmowym. Nie wiem, jak dalej będzie, bo klientów jest teraz znacznie mniej niż np. miesiąc temu. Sytuacja jest nieprzewidywalna.
Zięba uważa, że lepiej będzie dopiero wtedy, gdy zakończy się epidemia koronawirusa. Na realną pomoc nie liczy. Deklarowane jednorazowe 5 tys. zł nie jest żadnym wsparciem, w sytuacji, gdy co miesiąc za czynsz płaci 10 tys. zł.
– Byle nie było gorzej! Jak będzie tak jak w ubiegłym tygodniu, to jakoś przetrwamy – pociesza się pani Grażyna z Baru Promyk przy Ewangelickiej. – Posiłki wydajemy tylko na wynos. Gości w lokalu nie przyjmujemy. Liczę, że w tej chwili zainteresowanie naszymi obiadami to połowa tego, co było wcześniej. Jeśli więcej osób przejdzie na pracę zdalną, to posiłków będziemy wydawać jeszcze mniej. A co wtedy będzie, to już niewiadomo.
– Ratuje nas jeszcze tylko to, że przygotowujemy catering do przedszkoli, ale jak zapadnie decyzja o ich zamknięciu, to nasza sytuacja będzie dramatyczna. Dziś nie można powiedzieć, że przetrwamy. Chyba nikt nie wie, co się wydarzy – martwi się pani Elżbieta z Baru Jagienka przy Juranda w Lublinie.
We wtorek protest
Restauratorzy, prowadzący bary czy puby we wtorek o godz. 12 chcą protestować przed Lubelskim Urzędem Wojewódzkim.
Domagają się:
- Merytorycznego plan wychodzenia z kryzysu na 6 miesięcy
- Zwolnienia pracodawców i pracowników z ZUS na 6 miesięcy
- Stałej i jednolitej stawki 8 proc. VAT na wszystkie produkty i usługi
- Funduszu Wsparcia Gastronomii
- Tarczy Antykryzysowej dla Gastronomii
- Standardów „Bezpieczna Restauracja w epidemii” wg typów lokali
- Zniesienia ograniczeń czasowych otwarcia wszystkich lokali
- Podstawy konstytucyjnej ograniczania prowadzenia działalności