Ponad godzinę tłumaczył się wczoraj w sądzie Jacek Boniecki, dyrektor artystyczny Teatru Muzycznego w Lublinie ze swej działalności finansowej. Poszło mu gorzej niż na koncercie: jedna z ławniczek zasnęła.
Prokuratura oskarżyła dyrektora o wystawianie spektakli bez skalkulowania kosztów i spodziewanych wpływów. Przedstawienia "Carmen”, "Strasznego dworu” i "Amadeusza” miały doprowadzić teatr do utraty płynności finansowej. Prokurator doszedł też do wniosku, że Boniecki rozliczał delegacje, które nie były zatwierdzone przez marszałka województwa, kazał sobie wypłacać wyższe gaże za dyrygowanie niż wynikało to z wcześniejszych uzgodnień ze zwierzchnikami. Dzięki temu miał zarobić ponad 10 tys. zł. Raz nawet kazał sobie zapłacić ponad 600 zł za dyrygowanie, mimo że z dokumentów wynika, iż w tym czasie był na delegacji w Niemczech.
Boniecki nie przyznał się do winy. Na wczorajszej rozprawie zdążył się odnieść, i to tylko częściowo, do zarzutu dotyczącego niegospodarności. - Zarząd województwa zdawał sobie sprawę, że zatrudnia artystę - mówił. - Zapewniano mnie, że w administrowaniu i sprawach finansowych będą mi pomagać profesjonaliści.
Potem Boniecki tłumaczył, jak podwyższał poziom artystyczny teatru, wystawiał przedstawienia, na które przychodziła liczna publiczność, skarżył się na niską dotację z Urzędu Marszałkowskiego. - Żaden z teatrów muzycznych w kraju nie dostawał tak mało - argumentował.
Wyjaśnienia dyrygenta uśpiły jedną z ławniczek. Kobieta zamknęła oczy, a potem głowa opadła jej na ramię. Ocknęła się po kilku minutach, po czym sytuacja się powtórzyła. Sędzia był skoncentrowany na przesłuchaniu oskarżonego i niczego nie zauważył.
Następna rozprawa pod koniec września. Boniecki zapowiedział już, że będzie bardzo szczegółowo odnosił się do poszczególnych zarzutów i jego przesłuchanie może potrwać kilka godzin. Zeznawać będzie także pierwszy świadek, Mirosław Złomaniec, były wicemarszałek.