ROZMOWA z dr hab. Pawłem Buczyńskim, prof. UMCS z Katedry Zoologii i Ochrony Przyrody Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
- Już prawie dwie tony martwych małż zebrano z brzegów Zalewu Zembrzyckiego. Co je zabija?
– Znam dość dobrze ten zbiornik, też prowadziłem tam badania, choć nie nad małżami. Więc mogę tylko spekulować. Na dnie zalewu prawdopodobnie ma miejsce deficyt tlenowy. Jest też – jak właściwie co roku – „zakwit” sinic. Rozwijające się sinice wypuszczają do wody toksyny. Ich celem jest wytrucie innych glonów, ale oddziałują też na inne organizmy. Poza tym, sinice żyją tylko przez jakiś czas, po czym opadają na dno. Wówczas rozpoczyna się rozkład materii organicznej, co z kolei wyczerpuje tlen. I żyjącym na powierzchni osadów dennych małżom zaczyna brakować tlenu. Dodatkowo, podczas beztlenowego rozkładu materii organicznej powstaje dużo siarkowodoru. Ten nie dość, że jest toksyczny, to jeszcze bardzo mocno zmienia odczyn wody.
- Byłby wówczas zapach siarkowodoru wyczuwalny na brzegu zbiornika?
– Trzeba by raczej wyciągnąć osady denne i powąchać, czy śmierdzą zgniłymi jajami.
- Do tej pory kilkakrotnie była badana woda z rzeki i zalewu. Teraz w puławskim PiWET mają zostać zbadane same małże.
– Leszek Żelazny, który kieruje lubelskim WIOŚ, ma bardzo słuszna koncepcję – chce zbadać, które gatunki giną. Ale problem polega na tym, że – o ile się orientuję – nie mamy w Lublinie specjalisty od małży. To wynik tego, co się dzieje w szkolnictwie wyższym w ciągu dwóch ostatnich dekad. W warunkach, gdy nacisk kładzie się na aplikacyjność i na nie zawsze odpowiednio rozumianą nowatorskość badań, wygrywają biolodzy eksperymentalni i na wielu uczelniach biologia środowiskowa się „zwija”. W efekcie zaczyna brakować specjalistów i w takim Lublinie nie mamy komu oddać małży do oznaczenia. Trzeba by je wysłać do Warszawy, Siedlec albo do Katowic.
- Pogoda ma znaczenie?
– W takie gorące lato jak teraz, w tak płytkim zbiorniku jak zalew, miejscami woda może się nagrzewać do ponad 30 lub nawet 40 stopni. To jest kolejna rzecz do sprawdzenia – czy tolerancja gatunków występujących w naszym zalewie nie jest mniejsza. Może część tych małży ginie, bo przeżywa szok termiczny?
Właściwości wody w takim zbiorniku są zróżnicowane przestrzennie, na różnych głębokościach i w różnych strefach są różne stężenia tlenu i innych substancji. Tak się pechowo dla małży składa, że wyczerpywanie tlenu ma miejsce przy dnie. Tam, gdzie one żyją.
Odławianie martwych małży z Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie
- Populacja małży w zalewie ma szansę się odrodzić?
– Myślę, że tak. Po pierwsze, nie wszystkie wyginą. Po drugie, te same gatunki żyją w Bystrzycy wpływającej do zalewu. Z prądem wody przypłyną niesione osobniki młode, larwy czy jaja. Więc nawet gdyby ta populacja wyginęła, to zbiornik będzie rekolonizowany. Oczywiście, pytanie, jakie warunki zastaną w zalewie. Bo generalnie Zalew Zembrzycki jest bardzo podatny na tego typu katastrofy ekologiczne.
- Dlaczego?
– To płytki, ciepły zbiornik, który znajduje się pośrodku regionu rolniczego, więc jest bardzo zeutrofizowany. Jesteśmy na terenie Wyżyny Lubelskiej, gdzie jest, mająca miejscami nawet 30 m miąższości, pokrywa lessowa. Less jest jedną z najżyźniejszych gleb, jest też bardzo podatny na erozję wodnę – widać to, bo gdy pada deszcz, to rzeki robią się aż żółte. Także Bystrzyca i jej dopływy. Więc glony mają cały czas dobre warunki do rozwoju, co roku mamy zakwity. Tak było, jest i będzie. Nie da się tego uniknąć.
- Projekt rewitalizacji zalewu zakłada odmulenie dna. To pomoże?
– Doraźnie na pewno.
- Tylko doraźnie?
– Z czasem nastąpi zupełnie oczywista sukcesja. Najpierw będą dominowały gatunki rzeczne, po kilku latach pojawią się gatunki związane głównie z jeziorami. Będą też deponowane zanieczyszczenia z wpadającej do zalewu Bystrzycy, a w procesach biologicznych w zalewie powstaną osady muliste. Swoją drogą, ciekaw jestem, czy ktoś je bada pod względem obecności metali ciężkich – zbiorniki retencyjne mają zwykle duży depozyt denny tego typu substancji. Nie chcę zgadywać, ale to kwestia może 10, może 15, a może 20 lat i wrócimy do stanu wyjściowego.
My biolodzy środowiskowi wiemy, że tworzenie zbiorników na rzekach zanieczyszczonych, zwłaszcza na terenach pozagórskich, zawsze będzie powodować problemy. Pytanie tylko, kiedy i jak duże.
- Co mogłoby pomóc?
– Przy takich zbiornikach robi się często też przed zbiornikiem głównym – tzw. osadnik wstępny. Tam rzeka wytraca prędkość i zostawia osady, które niesie. Taki mały zbiornik łatwiej byłoby bagrować, przynajmniej raz na kilka lat.
Trzeba też pamiętać, że taki zalew jest czynnikiem degradującym dla całej Bystrzycy poniżej. Rzeka wpływa do zalewu, mając drugą-trzecią klasę czystości, a wypływa zazwyczaj mając klasę piątą.
- Pokutują też błędy popełnione w czasie budowy zalewu?
– Wtedy spieszono się trochę za bardzo i zostawiono na dnie torf. Ale w ten sposób tylko przyspieszono problemy, które się pojawiły. I choćby anioł zarządzał tym zbiornikiem, to i tak będzie miał problemy.