75-letnia kobieta zasłabła przed kościołem. Przyjechało pogotowie i zaczęły się problemy. Karetka jeździła po Lublinie, a cenny czas uciekał.
O awarii nic nie wiedziało Centrum Powiadamiania Ratunkowego z Bychawy, które skierowało karetkę na Abramowicką. Szpital wysłał informację o problemie do Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Lublinie i do wiadomości Urzędu Marszałkowskiego. Ale WPR nie obejmuje zasięgiem całego województwa. Pogotowie z Bychawy nie dysponowało więc tą informacją.
- A Urząd Marszałkowski nie zajmuje się zabezpieczeniem miejsc dla chorych, to kwestia szpitali - tłumaczy Adrianna Iwan z biura prasowego marszałka.
Z Abramowickiej karetka pojechała na najbliższy oddział neurologiczny - do szpitala MSWiA przy ul. Grenadierów. Tam okazało się, że nie działa tomograf, niezbędny w przypadku podejrzenia udaru.
- Lekarz z pogotowia za wszelką cenę chciał tam zostawić babcię - mówi wnuczka pacjentki. - A lekarz ze szpitala stwierdził, że nie może zdiagnozować choroby. Chciał, żeby karetka zabrała babcię do szpitala przy al. Kraśnickiej. Doktor z pogotowia był nieugięty. Zostawił babcię i karetka odjechała.
- Pacjentka wymagała natychmiastowego leczenia, każda następna podróż mogła być bardzo niebezpieczna - wyjaśnia Piotr Wojtaś, szef bychawskiego pogotowia
Przez kilkadziesiąt minut lekarze ze szpitala MSWiA poszukiwali drugiej karetki, która zabrałaby pacjentkę do szpitala przy al. Kraśnickiej. - Gdy tam w końcu trafiła, dawano jej dwie godziny życia, a walczy do tej pory - mówi rodzina. - Uważamy, że to skandal, żeby pogotowie nie wiedziało o braku miejsc w szpitalu czy o innych problemach.
- Nie mieliśmy informacji o wstrzymaniu przyjęć pacjentów - mówi Wojtaś. - Gdyby tak było, to nie wozilibyśmy bez celu pacjentki.
Sprawę rozwiązałoby zintegrowane centrum powiadamiania. W jednym miejscu znajdowałyby się wolne łóżka we wszystkich szpitalach w województwie.