Każdy kandydat na posła z Samoobrony, zanim znalazł się na liście wyborczej, musiał podpisać weksel. To był pomysł samego Andrzeja Leppera. Zabezpieczył się w ten sposób przed odpływem posłów z klubu. Każdy, kto opuściłby Samoobronę - sam lub przymuszony - zobowiązał się do zapłacenia gigantycznej kwoty "odszkodowania”. Nie na partię, ale na jakiś konkretny cel lub organizację. Weksle opiewają nawet na 552 tys. zł.
Ale posłowie Samoobrony z Lubelszczyzny przekonują, że nie weksle trzymają ich przy Lepperze. - Jeśli weszłam do parlamentu z Samoobrony, to w niej wytrwam. Nie ma zamiaru zmienić ugrupowania. Takich numerów się nie wykręca - mówi z przekonaniem Alina Gut. Ale też zdradza, że to jej pierwsza i ostatnia kadencja w Sejmie.
Posłanka zapewnia, że każdy kto podpisał weksel, miał czas na zastanowienie. A nawet zasięgnięcie porady prawników. - Ja sama nie podpisałam weksla od razu - mówi Gut. - Po kilku dniach jeszcze raz pojechałam do Warszawy. I dopiero wtedy wypełniłam weksel. Moim zdaniem ma on moc obowiązującą. Bo jak to się mówi: Jedyne, co w życiu nie przepada, to weksel.
Zofia Grabczan, która do Sejmu wkroczyła wprost z sejmiku województwa (była radną) potwierdza, że weksel każdy mógł wziąć do ręki, przeczytać i spokojnie zdecydować. Niedawno sama dostała propozycję przejścia z Samoobrony do nowej koalicji. Taka propozycję złożył jej jeden z posłów PiS. - Ucięłam rozmowę jednym zdaniem i w ogóle nie podjęłam tematu - mówi.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że podobne propozycje dostali także inni posłowie z lubelskiej Samoobrony. Jednak do wczoraj żaden z nich nie dał się skusić namowom pisowców.