64-letnia pani Joanna doznała stłuczenia ręki na stoku narciarskim. Chyba nikt się nie spodziewał, że zwykły uraz może doprowadzić do nagłej śmierci. Rodzina zmarłej podejrzewa błąd w sztuce lekarskiej. Sprawę bada prokuratura
Aby prześledzić bieg tego, co się wydarzyło, trzeba się cofnąć do końcówki lutego, kiedy pani Joanna doznała urazu ręki na stoku narciarskim.
Na miejscu została opatrzona, zrobiono jej prześwietlenie, ale po powrocie do Lublina pojechała na SOR. Stłuczona ręka była obrzęknięta, bardzo ją bolała, a kobieta czuła dziwne objawy. W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym lekarze zrobili jej tomograf głowy i prześwietlili rękę. Po tym wszystkim pacjentka została odesłana do domu, z zaleceniem brania środków przeciwbólowych.
Tak było w sobotę (2 marca). Następnego dnia stan pani Joanny pogorszył się jednak do tego stopnia, że na oddział ratunkowy zabrało ją pogotowie. Wtedy wszystko działo się już bardzo szybko. Okazało się, że obrzęk ręki się pogłębił, a do organizmu wdało się zakażenie, co doprowadziło do wstrząsu septycznego. Pacjentka zmarła we wtorek (5 marca).
- Lekarze nabierają wody w usta. Nie potrafimy tego zrozumieć, bo mama szukała pomocy, a proszę mi wierzyć, że była bardzo wytrzymała. Ręka, pomimo braku złamania, była bardzo obrzęknięta, ból był nie do zniesienia, nie ustępował nawet po silnych lekach przeciwbólowych. Do tego doszła temperatura, wymioty. W sobotę po południu zdecydowała się pojechać na SOR, gdzie mimo takich nietypowych objawów jak na taki powierzchowny uraz, nie zrobiono jej podstawowych badań. – mówi Krzysztof Klimkowski, syn zmarłej. - Prosta morfologia już wtedy pokazałaby, że jest stan zapalny, że jest wysokie CRP. Mama dostałaby antybiotyk i wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. W takim wypadku bowiem każda godzina jest na wagę złota. W niedzielę, gdy ponownie zabrało ją pogotowie, na wszystko było już za późno–– zauważa.
Zaraz po nagłej śmierci rodzina kobiety złożyła zawiadomienie do prokuratury.
- Czekamy na opinię pisemną po sekcji zwłok – mówi Agnieszka Kępka, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Lublinie. I jak dodaje: - Śledztwo jest prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. Na razie zbieramy dokumentację medyczną, gromadzimy wszystkie dokumenty i przesłuchujemy świadków.
Sam szpital na tym etapie postępowania nie chce komentować tej sprawy.
- Chcielibyśmy dowiedzieć się prawdy, mamy ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mama naprawdę szukała pomocy. Wiedziała, że coś musi być nie tak, ale pacjenci nie są od tego żeby samemu robić rozpoznanie. Mam wrażenie, że to było zaniedbanie, może mama umarła przez rutynę? Dopóki sprawa się nie wyjaśni, nie chcę konkretnie wskazywać osób odpowiedzialnych za to co się stało. Być może, jest to problem dotyczący zabezpieczenia odpowiedniej opieki na weekendowych dyżurach na SOR. W przypadku alarmowania o tego typu przypadkach, w końcu może zmieni się podejście, aby przez taką głupotę nikt więcej nie stracił życia – mówi syn zmarłej. - Mama była zdrową, aktywną zawodowo osobą, była z nami bardzo zżyta, spełniała się jako babcia. Nie ukrywam, że jest nam bardzo ciężko. To była nagła i niepotrzebna śmierć – przyznaje Krzysztof Klimowski.
Pani Joanna była wieloletnią pracowniczką Lubelskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia. Pełniła tam funkcję naczelnika Wydziału Administracyjno-Gospodarczego. Miała 64 lata.