Jak wychodziłem, to Edward Z. jeszcze żył - przekonywał wczoraj sędziego każdy z uczestników krwawej libacji w Leszkowicach pod Lubartowem. I żaden nie potwierdzał, że był przy tym, jak zabójca obcinał ich koledze głowę.
Wczoraj przed Sądem Okręgowym w Lublinie ruszył proces czterech uczestników libacji. O obcięcie głowy oskarżony jest tylko Adam G., a pozostali trzej - Henryk L., Henryk G. i Tomasz P. o to, że nie zawiadomili prokuratury o zbrodni. Żaden z nich nie przyznał się do winy.
Adam G. twierdził, że 22 stycznia ub. roku Edwarda Z. w ogóle nie widział. I właściwie to nic z tamtego dnia nie pamięta. Nie potrafił wytłumaczyć, w jaki sposób w jego mieszkaniu znalazła się zakrwawiona siekiera.
Pamięci nie stracił Henryk L., który gościł u siebie biesiadników. Według jego relacji, najpierw zaczęli się bić bracia Adam G. z Henrykiem G.
- Potem Adam rzucił się z pięściami na Edwarda Z. - relacjonował właściciel domu.
Napastnik chwycił za siekierkę, którą uderzył przeciwnika w klatkę piersiową. Trysnęła krew. Co było dalej, tego Henryk L. już nie widział, bo wybiegł z domu. Wrócił po kilku godzinach. Znalazł poćwiartowane zwłoki kompana.
Henryk G. utrzymywał, że o zabójstwie nic nie wie, bo wyszedł zanim jeszcze Adam G. zaatakował swoją ofiarę. Tak samo twierdzi Tomasz P., który przyznał, że widział tylko początek awantury.
Początkowo wszyscy mężczyźni mieli postawiony zarzut zabójstwa i przebywali w areszcie. Teraz za kratkami jest tylko Adam G.