Przez tydzień lekarze z DSK w Lublinie nie zajmowali się synem, bo mieli "długi" weekend - twierdziła dziś w sądzie Beata Gęca.
14-letni Piotr trafił do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie pod koniec kwietnia 2007 toku. Miał bóle brzucha. Rozpoczynał się właśnie "długi" weekend.
- Lekarz prowadzący powiedział do syna "trzymaj się chłopie, wracam za tydzień i zaczynamy leczenie” - wspominała jego matka. Leczenia nie chciał też wdrożyć lekarz dyżurny, który o pacjentach powiedział "ja mam tu tylko ich żywych do jutra dotrzymać”.
Na początku maja 2007 roku, po powrocie do pracy, lekarz prowadzący zapewniał, że z chłopcem nic złego się nie dzieje. Innego zdania był wezwany na konsultację chirurg. Polecił chłopca operować. Lekarze uznali, że doszło do rozlania się wyrostka.
Chłopiec wyszedł ze szpitala na początku lipca 2007 roku. Wciąż czuł się bardzo źle. Zdesperowani rodzice wyprosili u lekarza rodzinnego skierowanie do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Tam specjaliści postawili diagnozę: nowotwór złośliwy jelita grubego. 14-latek przeszedł kolejną operację, a potem chemioterapię.
Rodzice chłopca domagają się od szpitala 250 tys. zł odszkodowania i comiesięcznej renty. Twierdzą, że ich synem w DSK nie zajmowano się właściwie przez co nowotwór został wykryty dopiero kilka miesięcy później.
Prawnik szpitala nie uznaje roszczeń.
Na następnej rozprawie sąd przesłucha lekarzy, którzy zajmowali się chłopcem w lubelskim szpitalu.