Zapłakane matki spieszące się na kolejne karmienie - taki widok na oddziale położniczym w PSK 1 nie należy do rzadkości. Płaczą te, które wypisano ze szpitala, ale bez dzieci. Potem, co trzy godziny, muszą dojeżdżać na karmienie, nawet spoza Lublina. -To nieludzkie - mówią w Fundacji "Rodzić po ludzku”.
- Jak tak można? - płacze pani Monika. - Mieszkamy 20 kilometrów od Lublina i nie mamy samochodu. A kazali mi co trzy godziny przyjeżdżać na karmienie.
Dyrektor PSK 1 najpierw unikał rozmowy z Dziennikiem. W końcu oświadczył: - Problem został rozwiązany, bo na moją prośbę lekarz zostawił tę kobietę w szpitalu (przyjął ją ponownie - red.) - usłyszeliśmy od dr Adama Borowicza, dyrektora PSK nr 1.
• A co z innymi pacjentkami?
- Muszę to skonsultować z ordynatorem oddziału. Odpowiem jutro - dodał wymijająco dyrektor.
Szpital podlega Akademii Medycznej w Lublinie. - Dyrektor wytłumaczył mi, że dziecko musiało zostać w szpitalu, a matka nie - mówi dr Włodzimierz Matysiak, rzecznik AM. Kiedy wyjaśniliśmy mu, że nie jest to odosobniony przypadek, postanowił zająć się sprawą. - Przyjrzymy się temu zjawisku - obiecał.
Jak ustaliliśmy, praktyka oddzielania matek od dzieci w szpitalu przy ul. Staszica trwa od dawna. O swoim dramacie opowiedziała nam również pani Katarzyna z Lublina. Pobyt na oddziale położniczym w PSK 1 wspomina jak najgorszy koszmar. Rodziła w maju zeszłego roku. - Byłam załamana. Kazali mi zostawić moje dziecko - opowiada lublinianka. - Nawet nie mogłam wykupić łóżka, bo wszystkie były zajęte. Wiele kobiet było w takiej sytuacji.
W innych lubelskich szpitalach zapewniono nas, że takich praktyk nie stosują. - Lepiej jest dla matki i dziecka, żeby ich nie rozdzielać - mówi prof. Henryk Wiktor, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym przy al. Kraśnickiej. - Dlatego umożliwiamy im stały kontakt. Wypisujemy matkę samą, ale jedynie w przypadku, kiedy rodzi się wcześniak, który musi długo przebywać w szpitalu. Ale tylko pod warunkiem że matka jest z Lublina.
Podobnie jest w Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym przy ul. Lubartowskiej. - Ze względu na dobro dziecka zależy nam, żeby nie dopuszczać do takich sytuacji. Jeśli matka chce zostać, to zostaje. U nas nikt jej na siłę nie wyrzuca - zapewnia dr Maria Migielska, zastępca ordynatora oddziału noworodków i wcześniaków. •