Napadnięty mężczyzna zachował zimną krew. Odgryziony bandycie palec schował do kieszeni i zaniósł na policję. Policjanci szukają "właściciela”.
Mieszkaniec Lublina opowiedział, co spotkało go pół godziny wcześniej. Właśnie zamknął za sobą drzwi swego mieszkania w bloku na osiedlu Wieniawa. Wyszedł na klatkę schodową i wtedy dostrzegł mężczyznę w białych, lateksowych rękawiczkach. Intruz nic nie mówiąc rzucił się na niego z jakimś przedmiotem.
Doszło do szarpaniny. Napastnik próbował użyć paralizatora. Napadnięty wzywał pomocy, ale żaden z sąsiadów nie wyszedł z mieszkania. Wtedy - broniąc się - złapał zębami za palec dłoni sprawcy.
Być może w tym momencie został porażony paralizatorem. To mogło jedynie spotęgować siłę uścisku szczęki. Na podłogę spadł kawałek małego palca napastnika. Został odgryziony wraz z fragmentami rękawiczki.
Napastnik zawył z bólu, po czym uciekł. Jego ofiara zebrała to, co po nim zostało. Na chwilę wróciła do swego mieszkania, a potem poszła na policję.
Napadnięty stanowczo twierdzi, że nie zna agresora. - Opisuje go jako mężczyznę w wielu 30-35 lat, szczupłego, mającego powyżej 185 cm wzrostu - mówi Arkadiusz Arciszewski z lubelskiej policji. - Był ubrany na jasno, na głowie miał czapkę z daszkiem.
Palec trafił już do Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie. Jest przechowywany w odpowiednich warunkach. Policjanci próbują znaleźć jego "właściciela”. Być może uda się zdjąć z niego odcisk i porównać go z policyjną bazą danych.
Nic to jednak nie da, jeśli mężczyzna nie był notowany. Funkcjonariusze sprawdzali już w szpitalach, czy nie zgłosił się ktoś z charakterystycznymi dla pogryzienia obrażeniami dłoni. Bezskutecznie.
Palec będzie niepodważalnym dowodem w sprawie, bo po ustaleniu personaliów napastnika, wystarczy porównanie jego DNA.