Była pracownica Leclerca przy Turystycznej w Lublinie zarzuca dyrektorowi hipermarketu mobbing. W sądowym pozwie żąda prawie 3 tys. zł odszkodowania.
- Nie chciałem podejmować decyzji bez udziału kierownika, który mógł mieć inne plany wobec pracownika, jako bezpośredni przełożony - broni się Piotr Barwiński, dyrektor marketu.
Kobieta zarzuca mu też dręczenie pracowników podczas inwentaryzacji. - W lipcu mieliśmy 12-godzinny remanent. Przez ten czas wolno było tylko raz wyjść na półgodzinną przerwę. Jak się ludzie ustawili w kolejkę, to nie wszyscy zdążyli zjeść. Dyrektor przyszedł i powiedział, że mamy wypieprzyć jedzenie i wypier... na sklep.
- Nieprawda. Powiedziałem tylko, żeby kończyć i zabroniłem wychodzenia z jedzeniem na halę sprzedaży, bo przy poprzednich inwentaryzacjach pracownicy wynosząc posiłki poplamili m.in. odzież przeznaczoną do sprzedaży - mówi Barwiński. - A poza tym, przerwy dla każdej grupy trwały ok. 40 minut, pracownicy w miarę potrzeby korzystali z przerw na papierosa po posiłku.
Barwiński zaprzecza, by obrażał pracowników. Ale co innego twierdzi kobieta: Robił na magazynie zebrania i wyzywał wszystkich od debili i że jak debili będzie nas traktował albo że jesteśmy śmieciami. Zaglądał do palarni i mówił "wypad”. A przecież to nasza sprawa, co robimy ze swoją przerwą.
- Na chwilę obecną nie znam szczegółowo skargi pracownika, jeżeli okaże się, że skarga narusza moje dobra osobiste lub spółki Turisdis, to zmuszony będę dochodzić obrony swoich praw na drodze sądowej - ripostuje Barwiński.
Od kilku dni Filipczuk nie jest pracownikiem Leclerca. Wypowiedzenie dostawała dwa razy. Pierwszy raz w zeszłym roku. - Faktyczną przyczyną było aroganckie zachowanie wobec klientów oraz współpracowników - twierdzi dyrektor.
- Tu pracują ludzie, a nie śmieci i nie może być, że co by klient z nami nie zrobił, to ma rację. Zaniosłam wypowiedzenie do samego prezesa. Podarł je i dał mi lepsze stanowisko - mówi kobieta.
- Od tamtej pory unikałem kontaktu z tą panią, by nie mogła zarzucić, że traktuję ją gorzej - mówi Barwiński. - Redukcja etatów, w tym etatu pani Moniki, spowodowana była przyczynami ekonomicznymi i nie było to jedyne zwolnienie z tego powodu. A panią Monikę kierownik wskazał m.in. dlatego, że nie wykonywała obowiązków.
Kobieta żąda od byłego pracodawcy blisko 3 tys. zł odszkodowania. Prezes spółki Turisdis, która prowadzi Leclerca przy Turystycznej jest zaskoczony pozwem.
- Nie mieliśmy żadnych oficjalnych skarg. Także od pani Filipczuk - twierdzi Jerzy Wawerek. - Dlatego dziwię się, skąd teraz takie zarzuty.