Nocą pod koniec kwietnia w jednej z kamienic na Starym Mieście wybuchł pożar. Mieszkańcy cudem ocaleli. Do dziś pamiętają chwile, gdy uciekali z płonącego domu. Dach nad głową straciło wówczas ponad 50 osób.
O spartańskich warunkach dawni lokatorzy mogą mówić godzinami. – W jednym dużym pomieszczeniu żyliśmy w dziewięć osób. Ten jeden pokój służył nam za sypialnię, kuchnię, łazienkę. Oddzielnie "pomieszczenia” uzyskaliśmy przez postawienie meblościanek – opowiada Agnieszka Malec. – W domu cały czas panował półmrok. Wnętrze trzeba było doświetlać także w dzień. Na zimę okna zabijaliśmy gwoździami z zewnątrz. Każdego roku malowaliśmy ściany w wakacje, ale grzyb pojawiał się już we wrześniu. W tych warunkach żyłam tam przez 26 lat.
Noc z 20 na 21 kwietnia wszyscy zapamiętają na całe życie. – Położyłam się około 2 w nocy. Właściwie zdążyłam zdrzemnąć się tylko chwilę, bo około czwartej czy piątej nad ranem ktoś zaczął walić w moje drzwi – wspomina Szyszkowska. – Kiedy otworzyłam, okazało się, że to policjanci. Nie było czasu na pytania. Zaczęłam budzić dzieci. Trzeba było uciekać.
Ubierali się w popłochu. – Policjanci krzyknęli, by szybko coś na siebie włożyć. Na piżamę wciągnęłam bluzę. Syn wyszedł w samej koszulce i spodenkach. Byliśmy w szoku. Na ulicy sąsiedzi dzielili się ubraniami, bo większość z nas wyszła domu tak jak stała.
Schodzili w eskorcie policjantów. – Kawałki dachu zaczynały spadać tuż za nami. Trzymaliśmy się blisko ścian, w obawie, że coś spadnie na nas.
Agnieszka Malec obudziła się jeszcze przed pożarem. – Byłam na nogach, bo obudziła się moja córeczka. Tylko zdążyłam uspokoić małą i rozległo się wycie syren. – Widziałam, jak palił się mój domek – dodaje trzyletnia Ola, córka pani Agnieszki.
Każda z jedenastu rodzin mieszkających przy Dominikańskiej dostała lokal zastępczy. Mówią, że to domy z ich marzeń. – W pożarze straciliśmy wszystko, co mieliśmy, ale najważniejsze jest to, że żyjemy. Policjanci, którzy dostrzegli ogień, wykazali się nie lada odwagą. Dziękujemy im za uratowanie życia. To cud – mówi pani Małgorzata. – Kilka dni po pożarze dostaliśmy mieszkanie zastępcze. Ze starego domu nie wzięliśmy prawie nic. Gdy poszliśmy zabrać dokumenty, to strach było wchodzić do domu. Z mieszkania ocaliliśmy tylko lodówkę, pralkę, trochę ubrań i talerze. To, czego nie strawił ogień, zostało zalane wodą potrzebną do gaszenia pożaru.
Cały dom trzeba urządzić od nowa. – Powoli gromadzimy wszystko, co jest potrzebne do życia. Ludzie pomogli mi umeblować mieszkanie. Brakuje nam jeszcze tylko jednego łóżka. To nie jest jednak najważniejsze – mówi pani Małgorzata. – Po latach oczekiwań mamy w końcu normalny dom. Jest ciepło, czysto... Mamy porządne okna, ubikację w domu i normalną kuchnię, a nie jakiś odgradzany kąt. W całym tym nieszczęściu pożaru, pojawiła się radość mieszkania w normalnych warunkach.
W domu pani Agnieszki dzieci bawią się na dywanie. – W końcu maluchy są zdrowsze. Tu nie mamy wilgoci, więc jest o niebo lepiej – mówi z ulgą. – W końcu mamy łazienkę w mieszkaniu. W wyposażeniu domu pomogli nam ludzie z pracy mojej mamy. Wszystkim, którzy nam pomogli, jesteśmy naprawdę wdzięczni.
Nowe mieszkanie, to także radość dla Eweliny Wiejak. – Mamy centralne ogrzewanie, kuchnię, łazienkę. Nie ma, co porównywać z domem na Dominikańskiej.