Pociąg ze Szczecina spóźnił się prawie 2,5 godziny, bo dwa razy psuła się prowadząca go lokomotywa. Podróżni nie dostaną rekompensaty automatycznie, muszą o nią poprosić.
Pierwszy problem pojawił się za Poznaniem, w miejscowości Podstolice. – Doszło tam do awarii lokomotywy. Naprawa była prowadzona na miejscu, trwała około 20 minut – potwierdza Zuzanna Szopowska, rzecznik PKP Intercity
Opóźniony pociąg ruszył w dalszą trasę. Ujechał zaledwie 26 kilometrów. Za Wrześnią, w Strzałkowie popsuł się ponownie. – Awaria okazała się poważniejsza, niż to się wydawało przy pierwszym przeglądzie – przyznaje Szopowska. – Konieczne było wymienienie lokomotywy na model zastępczy, ściągany z Poznania – informuje Beata Czemerajda z PKP Intercity.
Jak kolej wyszła z tej sytuacji? Tych, którzy swoją podróż planowali zakończyć w Warszawie przewoźnik zaproponował miejsca w pociągu wyższej klasy, EIC Kiliński. W gorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy chcieli jechać dalej. Musieli czekać na lokomotywę. – Pasażerom udającym się na stacje poza Warszawę w trakcie oczekiwania wydawano napoje. Do Lublina pociąg dotarł z ok. 140 min. opóźnieniem – dodaje Czemerajda.
Wspomniane napoje to jedyne, co pechowi pasażerowie dostaną od kolei "z automatu”. Gdyby jechali droższym pociągiem, kategorii EIC, albo międzynarodowym, mogliby automatycznie liczyć na rekompensatę. W przypadku opóźnienia wynoszącego co najmniej 60 minut jest to 25 proc. ceny biletu, albo 50 proc., jeśli opóźnienie wynosi nie mniej, niż 119 minut.
Wynika to z unijnych przepisów, które pozwalają jednak krajom członkowskim ograniczyć takie uprawnienia jedynie do określonych kategorii połączeń. Polska z tego skorzystała, a efekt jest taki, że pasażerowie pociągów niższej kategorii, w tym pechowego "Gałczyńskiego” ze Szczecina takich praw nie mają.
– Pasażerowie pociągów TLK mają prawo złożenia reklamacji z roszczeniem, która zostanie rozpatrzona w trybie indywidualnym – wyjaśnia Czemerajda. Podróżny musi wystosować specjalne pismo i czekać na odpowiedź.