Ktoś komuś wyprowadza psa, ktoś inny robi zakupy, myje okna albo uczy angielskiego.
- O bankach czasu dowiedziałam się przypadkiem z jakiegoś kolorowego pisma. Od razu pomyślałam, że to świetny pomysł - mówi Joanna Kielasińska, trener Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów i Animatorów "Klanza” oraz wykładowca na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. - To inna forma wolontariatu. Zasada działania jest prosta. Ja ofiaruję komuś swój wolny czas, swoje usługi, ktoś inny pomada mnie - wyjaśnia.
Najważniejsze, że pomoc jest bezpłatna
- Na razie szukam sojuszników. Prowadzę rozmowy z dr Zofią Zaorską, która wykłada na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Nawiązałam też kontakt z koordynatorami banków czasu w Polsce - mówi Kielasińska. - Największy problem to dotarcie do ludzi i przekonanie ich, że warto się przyłączyć.
Dwa lata temu bank czasu powstał w Zamościu. Dziś już, niestety, nie istnieje.
- Ludzie nieufnie podchodzą do nowości - to przyczyna - mówi Ewa Szczepańska, prezes Zamojskiego Centrum Wolontariatu. Tłumaczy, że chętni byli, tylko mało. - Ponad 80-letnia emerytowana nauczycielka uczyła j. niemieckiego, w zamian ktoś u niej sprzątał. Sporo osób oczekiwało też pomocy przy opiece nad dzieckiem.