Jak trwoga, to do broni. Tak można opisać to, co dzieje się obecnie na rynku kursów strzeleckich. Od najazdu Rosji na Ukrainę liczba chętnych na kursy strzeleckie się podwoiła. Ale jest jeden problem – nie ma z czego strzelać.
W styczniu mieliśmy wolnych 69 miejsc na egzaminie strzeleckim, wykorzystaliśmy około 50 – mówi Dziennikowi Antoni Duk, prezes Lubelskiego Związku Strzelectwa Sportowego. – W najbliższą sobotę jest 80 miejsc i wszystkie są już zajęte.
Zwiększone zainteresowanie kursami odnotowuje m.in. Klub Strzelecki „Snajper” z Lublina.
– O ile w całym zeszłym roku przyjęliśmy 60 nowych członków, to tyle samo osób zapisało się do nas tylko przez ostatni miesiąc – mówi Tadeusz Mostowiec, prezes „Snajpera”. Chętnych jest dużo, mimo że wpisowe kosztuje 500 zł, roczna składka członkowska 200 zł (przy płatności w ratach – 240 zł), a do tego trzeba doliczyć miesięczne korzystanie ze strzelnicy (30 zł – bez kosztów amunicji).
Prawie 1300 osób pod bronią
Bo właśnie jednym z najprostszych sposobów na zdobycie pozwolenia na broń jest przejście 3-miesięcznego szkolenia zgodnie z regulaminem Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego. Potem można przystąpić do egzaminu. Po jego zaliczeniu trzeba jeszcze zaliczyć badania lekarskie (psycholog, psychiatra, okulista i lekarz ogólny orzecznik). I dopiero z tymi dokumentami można wystąpić do policji o wydanie pozwolenia. Funkcjonariusze muszą nas jeszcze prześwietlić, przeprowadzając m.in. wywiad środowiskowy w miejscu naszego zamieszkania.
– Rzeczywiście w tym roku zgłasza się więcej osób zainteresowanych uzyskaniem pozwoleniem na broń, głównie kolekcjonerską, sportową i do celów łowieckich – przyznaje kom. Andrzej Fijołek, rzecznik prasowy policji w Lublinie.
Statystyk za ten rok jeszcze nie ma, ale w zeszłym pozwolenia wydano 1269 osobom, które dzięki temu mogły kupić w sumie 21 439 sztuk broni (jedna osoba może ich mieć więcej).
Wraz z pozwoleniem otrzymujemy promesę na zakup broni, z którą możemy iść do sklepu. Ale żeby trzymać ją w domu, musimy zaopatrzyć się także w specjalną szafę typu S1 (koszt od ok. 1000 zł w górę).
Pozwolenie jest, ale z czego strzelać?
Promesa to jedno, a kupienie broni i amunicji to drugie. Na rynku jest ogromny deficyt i jednej, i drugiej.
Szef „Snajpera” uprzedza jednak, że w tej chwili z ostrej amunicji za bardzo sobie nie postrzelamy, bo na rynku jej praktycznie nie ma, a jak się pojawia, to błyskawicznie znika.
Potwierdza to właściciel sklepu Guns4You z Lublina. – Zainteresowanie jest ogromne. Schodzi wszystko: pistolety, karabiny, strzelby. A kupić można raczej nie to, co nam się podoba, ale to, co jest na stanie, bo są bardzo duże braki na rynku – mówi Jan Staniszewski.
Gdy na rynku brakuje amunicji, jedynym ratunkiem pozostają strzelnice, które starają się utrzymywać zaopatrzenie. A i w nich jest coraz więcej amatorów strzelania.
– Od wybuchu wojny wzrost zainteresowania oceniam na 30 proc. – mówi Łukasz Cieślik, właściciel Lubelskiego Centrum Strzeleckiego. Podstawowe zajęcia kosztują tu 150 zł. Ceny wzrosły w porównaniu z zeszłym rokiem, bo bardzo podrożała amunicja. – Naboje do popularnego „kałacha” w 2021 roku kosztowały 1,2-1,3 zł za sztukę, a w tym kupowałem już po 3 zł – zaznacza Cieślik.