Wolontariusze z Hospicjum im. Dobrego Samarytanina wzięli udział w telewizyjnym teleturnieju "Familiada”.
Żeby dostać się do emitowanej w II programie TVP "Familiady”, musieli czekać dwa lata. - Jest tylu chętnych. Wszyscy chcą zawalczyć o pieniądze - mówi Maria Drygała, prezes-wolontariusz, hospicjum.
Do Warszawy pojechali w pięć osób. Realizatorzy programu kazali im wziąć trzy rodzaje ubrań: tak, żeby mogli się przebrać do trzech odcinków nagrywanych jednego dnia. W studio siedzieli od 9 do 16. Przerwy były - ale krótkie i podczas ich trwania poprawiali makijaż. - Panie charakteryzatorki latały z pudrem i tuszem. Wszystkim robiły tymi samymi kosmetykami, wyobraża to pani sobie - mówi Drygała. - Ja się wymigiwałam, nie chciałam. Bo to ani higieniczne, ani to moje kolory. Ale mnie i tak umalowali. I podobno nawet nieźle wyszło.
Tylko pytania i odpowiedzi do nich były nie takie jak trzeba. - Teleturniej polega na tym, by odpowiadać nie według własnej wiedzy, a według domysłów: jak mogli odpowiadać ludzie spotkani na ulicy - wyjaśnia prezes. - A ci ludzie to naprawdę czasami głupoty gadali.
I tak na pytanie jaki powinien być przyjaciel, pani Maria odpowiedziała, że spolegliwy. - To znaczy godny zaufania i taki, na którego można liczyć - tłumaczy. - Ale takiej odpowiedzi nie było. Ludzie wcale nie myśleli jak ja.
Najbardziej bolesne było jednak pytanie dotyczące potraw z kartofli. Oni wymienili kartoflankę, a gdyby powiedzieli: pyzy, przeszliby do trzeciego etapu. Zabrakło dwunastu punktów. I tak, zamiast z 15 tys. zł, wrócili do Lublina z 2,5 tys. zł. - No szlag mnie trafia, że się nie udało. Ale cieszą i te pieniądze - mówi prezes.
Wydadzą je na rozbudową hospicjum, która ma zacząć się w przyszłym roku, a konkretnie na dokumentację, na którą potrzeba ponad 6 tys. złotych.
Resztę mają szanse wygrać pracownicy ośrodka. Do "Familiady” jadą tuż po wakacjach. Wtedy też wyemitowany będzie program, który nagrywany był w ubiegłym tygodniu.