Rosjanka starająca się w Polsce o status uchodźcy dostanie 50 tys. zł zadośćuczynienia. Kobieta żądała ponad 200 tys. zł m.in. za to, że policja i prokuratura nie powiadomiły o śmierci jej zaginionego męża
Kobieta prosiła policjantów o szybsze działanie. Tłumaczyła gdzie i po co wyjechał mąż. Funkcjonariusz jednak założył, że mężczyzna wyjechał za granicę. Dlatego informacji o zaginionym nie przekazał innym jednostkom w kraju.
Dzięki pomocy rodziny Yakhicie udało się w końcu odnaleźć zwłoki męża. Znajdowały się w Zakładzie Medycyny Sądowej w Warszawie. Do dziś nie wiadomo jak i dlaczego zmarł.
– W swoim pozwie kobieta podnosiła, że nie powiadomiono jej o śmierci męża – mówi sędzia Artur Ozimek, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie. – Nie uznaną ją również jako poszkodowanej za stronę postępowania.
Policja nie poinformowała Rosjanki o śmierci męża mimo, iż ten miał przy sobie dokumenty i jej adres. A za stronę postępowania została uznana przez prokuraturę dopiero półtora roku później.
W lutym 2001 roku policjanci przeprosili ją za zaistniałą sytuację. W marcu 2012 roku kobieta złożyła jednak pozew przeciwko policji i prokuraturze.
Chodziło w nim nie tylko o sprawę zaginięcia męża. Według Yakhity polskie służby naruszyły jej „prawo do bezpieczeństwa”. Policjanci zwrócili się bowiem do ambasady rosyjskiej, ujawniając dane uchodźcy. Te zaś były objęte tajemnicą. Pani Yakhita i jej mąż nie chcieli, by rosyjskie służby znały ich miejsce pobytu.
Kobieta uznała, że naruszono jej godność i dobra osobiste. W sądzie domagała się 205 tys. zł zadośćuczynienia. Dowodziła, że jako matka kilkuletniego syna nie ma z czego żyć, a śmierć męża wpędziła ją w głęboką depresję.
– W sprawie powołano biegłego z zakresu psychiatrii – dodaje sędzia Ozimek. – Sąd częściowo uwzględnił argumenty przedstawione w pozwie i przyznał powódce 50 tys. zł zadośćuczynienia.
Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Yakhita A. nie chciała rozmawiać z dziennikarzami.
Wyrok nie jest prawomocny. Obie strony mogą się więc od niego odwołać.