Postrzelił kolegę, a potem wrzucił go do szamba. Wczoraj zakończył się proces w sprawie głośnej zbrodni w Stoczku.
Sprawą 49-letniego Andrzeja J. i jego konkubiny Agnieszki G. zajmował się Sąd Okręgowy w Lublinie. Mężczyzna odpowiadał za zabójstwo, a jego partnerka za zacieranie śladów. Proces dotyczył zbrodni z sierpnia ubiegłego roku w Stoczku, w gm. Niemce.
Sprzeczka
39-letni Stanisław S. razem z kolegą odwiedził wówczas Andrzeja J. Razem pili alkohol. Doszło między nimi do sprzeczki, po której gospodarz wyprosił gości.
Dwa dni później konkubina Roberta S. zgłosiła na policję, że jej partner zaginął. Rozpoczęły się poszukiwania. Policjanci odwiedzali również dom Andrzeja J., ale gospodarz zaprzeczał, by miał coś wspólnego z zaginięciem znajomego. Kryminalni znaleźli jednak ślady krwi w okolicy szamba. W pobliżu leżały klapki zaginionego. Policyjny pies wskazał na szambo. Ze ścieków wydobyto ciało Roberta S. Mężczyzna miał rany postrzałowe.
W śledztwie ustalono, że feralnego dnia, ok. godz. 23 mężczyzna wrócił do domu Andrzeja J. Gospodarza zastał na werandzie. Między znajomymi prawdopodobnie doszło do kłótni. - Oskarżony poszedł do domu, wrócił z bronią i strzelił do Roberta S. - przypominał prokurator podczas wczorajszej rozprawy.
49-latek strzelał z broni własnej roboty. Zmasakrował koledze twarz, szyję i klatkę piersiową. Potem obudził swoją konkubinę. Początkowo chciał schować ciało w szopie, ale był tam bałagan. Postanowił więc wrzucić Roberta S. do szamba. Kiedy go tam niósł, mężczyzna jeszcze żył. Unosił głowę.
- Myślałem, że już nie żyje - przekonywał przed sądem Andrzej J. - Nie chciałem go zabić. Bardzo przepraszam rodzinę.
Według prokuratury doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Kiedy jego kolega tonął w szambie, Andrzej J. schował broń w starym kaflowym piecu. Jego konkubina zajęła się zmywaniem śladów krwi z werandy.
W prokuraturze Andrzej J. przyznał się, że strzelał do kolegi. Podobnie postąpiła Agnieszka G. Kobiecie, za pomoc w ukrywaniu zbrodni grozi do pięciu lat więzienia. Dla Andrzeja J. prokuratura domaga się 25 lat pozbawienia wolności. Wyrok w tej sprawie zostanie ogłoszony we wtorek.
Stanisław S. osierocił sześcioro dzieci, w tym dwóch kilkuletnich chłopców z ostatniego związku. Jeden z synów wciąż jest pod opieką psychologa. Rodzina Stanisława S. domaga się od Andrzeja J. zadośćuczynienia po 30 tys. zł na każde z dzieci.