Dzień po powrocie z demonstracji w Warszawie na energetyków czekała w pracy niemiła niespodzianka – badanie alkomatem. Skarga jest już w drodze do inspekcji pracy. PGE tłumaczy, że badanie nie ma nic wspólnego z demonstracją, tylko z bezpieczeństwem i… ostatkami.
We wtorek 320 pracowników lubelskiego oddziału PGE Dystrybucja manifestowało w Warszawie. Energetycy z różnych miast regionu protestowali przeciw zapowiadanej przez władze firmy reorganizacji. Dzień po powrocie ze stolicy na pracowników czekała niemiła niespodzianka. – Dyrekcja zarządziła "akcję alkomat” – opowiada Marzec. – Rano w alkomat dmuchali pracownicy z Kraśnika, Puław, Kocka i Radzynia Podlaskiego. Ci, którzy we wtorek pikietowali, a także inni.
– Pracuję 20 lat i o takiej akcji nie słyszałem. U nas przebadali ok. 30 osób, połowa z nich wyjeżdżała na manifestację – wylicza Jerzy Pielaszkiewicz, związkowiec z Kraśnika. – Przebadaliby więcej, tylko skończyły się ustniki.
Tomasz Flis, dyr. generalny PGE Dystrybucja, podczas czwartkowego zebrania ze związkowcami i pracownikami w Lubartowie, wiązał badanie alkomatem z zapewnieniem bezpieczeństwa w pracy. – Żadnych szykan za uczestnictwo w proteście nie ma – zapewnia.
Według niej pracodawca uznał, że następnego dnia rano było ryzyko przyjścia do pracy w stanie wskazującym na spożycie alkoholu.
Związkowcy wysłali skargę do inspekcji pracy. Pismo jeszcze nie dotarło, ale inspektorzy już o sprawie słyszeli. – Pracodawca ma prawo w uzasadnionych przypadkach zażądać badania alkomatem, ale pracownik ma też prawo odmówić poddaniu się takiemu badaniu – wyjaśnia Krzysztof Goldman, okręgowy inspektor pracy w Lublinie. – Jeśli związkowcy uważają, że naruszona została ich godność, albo są szykanowani, mogą pójść do sądu. Aby uznać to działanie za mobbing, musiałoby się ono notorycznie powtarzać wobec określonej osoby czy grupy osób.
Dyr. Flis zapewnił pracowników, że takie kontrole będą powtarzane.