Andrzej Gumieniczek rezygnuje z kierowania fundacją, która nie chce oddać miastu dworca busów przy Ruskiej. Czy dla zdezorientowanych przewoźników oznacza to przełom?
Teraz Gumieniczek oddał się do dyspozycji Rady Fundacji. Nie chciał z nami rozmawiać. – Prezes stwierdził, że nie chce, by jego osoba była przeszkodą w dobrych relacjach z jednym z głównych fundatorów, czyli miastem – relacjonuje Dariusz Wójcik, przewodniczący Rady Fundacji.
Wcześniej działalność fundacji na miejskich terenach prześwietlał Ratusz. Wyliczył, że ponad 90 proc. kwoty, która zostaje LFOZ po opłaceniu kosztów działalności gospodarczej, trafia na pensje pracowników i że w zeszłym roku było to ok. 800 tys. zł. Konkluzja kontrolerów? Miasto powinno wyjść z fundacji.
– Przerwaliśmy posiedzenie, dokończymy je po niedzieli – mówi Wójcik. Magistrat jest oszczędny w komentarzach. – Nadal liczymy na to, że do 30 listopada, jak stanowi umowa, LFOZ wyda nam nieruchomość – mówi Beata Krzyżanowska, rzecznik Ratusza. I zastrzega, że w innym razie miasto będzie w sądzie żądać zwrotu działki.
Na dalszy rozwój wypadków czeka ok. 80 przewoźników z Ruskiej. Fundacja uważa, że to ona zarządza terenem, daje przewoźnikom umowy do podpisu i każe im płacić za korzystanie z dworca. Ratusz mówi, że jedynym prawowitym zarządcą jest spółka MKK, która ma własne umowy i własny cennik. Nie wiadomo, jak długo busy będą stąd normalnie odjeżdżać.
Wójcik mówi, że fundacja nie zrezygnuje z żądania 360 tys. zł od miasta. – Byłoby to działaniem na szkodę fundacji. Możemy jednak szukać porozumienia z miastem.
Czy LFOZ może oddać ziemię i walczyć później o pieniądze w sądzie? Tego Wójcik nie wyklucza.