W czwartek ustalono, że w jedynym w kraju Zakładzie Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych nie ma kobaltu z byłej Odlewni "Ursus” w Lublinie. Co się z nim stało? Państwowa Agencja Atomistyki też tego nie wie.
Pojemniki były na terenie byłej Odlewni "Ursus” jeszcze w 2005 roku. – Przeprowadzona wówczas kontrola nie wykazała żadnych braków – mówi Andrzej Kowalczyk z PAA.
Co innego stwierdzili kontrolerzy na początku listopada. Po pojemnikach z izotopem zaginął ślad. A to, gdzie trafiają takie materiały, powinno być odnotowane w dokumentach, które potem trafiają do PAA. – Pojemników nie było na miejscu i nie ma też żadnego śladu w dokumentach co się z nimi stało – dodaje Kowalczyk.
W czwartek eksperci Agencji sprawdzali jeszcze czy o pojemnikach z Ursusa wiedzą w Zakładzie Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych. Okazało się, że takie przedmioty nie trafiły tam z Lublina.
Odlewnia "Ursus” została postawiona w stan likwidacji w 1999 roku. Zarządzający terenem twierdzą, że radioaktywnymi materiałami, które były na jej terenie, zawsze zajmowała się wyspecjalizowana firma. – Były one odbierane i utylizowane, płaciliśmy za to – mówi Tomasz Drozd, likwidator odlewni w latach 2001–2004. – Nie pamiętam, ile tego było, ale zostały po tym dokumenty.
To samo twierdzi Dariusz Warda, syndyk odlewni od 2005 roku. – Zleciłem specjalistycznej firmie szukanie materiałów radioaktywnych – mówi. – To, co zostało znalezione, poddano utylizacji.
Nie udało się jednak wówczas sprawdzić zawartości betonowych zbiorników, które dziś są już w prywatnych rękach. Sprawdzeniem, co się stało z pojemnikami, zajęła się teraz Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. – Jeśli informacja się potwierdzi, zostanie w tej sprawie wszczęte śledztwo – mówi Paweł Tatarczak z lubelskiej delegatury ABW.