Śmierć Marka Wojciechowskiego nie była wynikiem przestępstwa – uważa lubelska prokuratura. Umorzyła śledztwo w sprawie, którą wiosną żyło całe lubelskie środowisko studenckie.
Tajemniczym zniknięciem Marka Wojciechowskiego interesowała się cała Lubelszczyzna. Śledztwo prowadzono w dwóch kierunkach: prokurator próbował ustalić, czy studenta pozbawiano wolności oraz czy ktoś przyczynił się do jego śmierci.
– W obu przypadkach nie doszło do popełnienia przestępstwa – mówi Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. – Nie podajemy uzasadnienia naszej decyzji, bo najpierw otrzyma jego rodzina.
17 marca wieczorem chłopak był ze swoim wujkiem w klubie Archiwum, w pobliżu miasteczka akademickiego w Lublinie. Pili piwo. Rozstali się po północy. Marek miał dojść na stancję przy ul. Tymiankowej.
Kamery z ulicznego monitoringu pokazują, jak idzie samotnie ulicą Pagi w kierunku ulicy Głębokiej. Potem ślad się urywa. Policja przez miesiąc przeczesywała całe połacie Lublina, sprawdzała zapisy ulicznych kamer.
20 kwietnia właściciel przydrożnego stawu w podlubelskiej Dąbrowicy zauważył w wodzie ciało mężczyzny. Wyniki sekcji zwłok wskazywały, że przyczyną śmierci studenta było utonięcie. Biegli nie stwierdzili na jego ciele śladów pobicia.
Rodzina Marka od momentu znalezienia zwłok nie wierzyła, że chłopak dostał się do Dąbrowicy bez niczyjej pomocy. To nie pasowało do jego osobowości: młodego, rozsądnego i obowiązkowego człowieka, który zawsze na czas przyjeżdżał do domu.
– Przeszłam trasę od miejsca, gdzie Marek był widziany po raz ostatni aż do stawu w Dąbrowicy. To prawie osiem kilometrów. I wcale nie przypomina drogi, którą miał przemierzyć w drodze na stancję – mówi matka Marka. I dodaje, że syn miał zawsze orientację w terenie.
Jej zdaniem, po wyjściu z pubu nie zachowywał się jak osoba, która nie wie, co się z nią dzieje. – To widać na filmie z kamery monitoringu.
Czy rodzice Marka złożą zażalenie na decyzję prokuratury? Zdecydują o tym po Nowym Roku.