Prezes spółdzielni Konmed popełnił przestępstwo, wypłacając pieniądze senatorowi Krzysztofowi Szydłowskiemu - uznał prokurator. I oskarżył byłego już prezesa, że działał na szkodę innych wierzycieli spółdzielni. Akt oskarżenia właśnie trafił do sądu.
• Jak to możliwe!?
- Myślałem, że mam do czynienia z poważnymi ludźmi - twierdzi.
Ówczesny prezes spółdzielni Andrzej Kiebasiński odmówił wypłaty - wszystkie pieniądze poszły na budowę mieszkań przy ul. Willowej i w tej chwili spółdzielnia nie ma pieniędzy - argumentował. A gdy senator wpłacał swój wkład, zapisów na mieszkania przy Jutrzenki nie było.
Ale w spółdzielni zmieniły się władze. Prezesem został Sławomir G. Wcześniej pomagał Szydłowskiemu w kampanii wyborczej do Senatu. Tym razem w Konmedzie senatorowi poszło lepiej. Dostał większość swoich pieniędzy z powrotem. Podobnie jak prawnik ze spółdzielni. W ciągu dwóch dni Szydłowski otrzymał 77 tys. zł. Tuż po wypłaceniu mu drugiej raty - 7 stycznia 2003 roku Sławomir G. zrezygnował ze stanowiska prezesa. W tym czasie spółdzielnia zalegała z opłatami, a LPEC zagroziło odcięciem mieszkańcom ciepłej wody.
Pozostali wierzyciele na pierwsze pieniądze musieli czekać znacznie dłużej. Część odzyskała je na drodze sądowej, inni zawarli ugodę ze SM "Felin”, która przejęła inwestycję przy Willowej.
Szydłowski nie widzi nic nadzwyczajnego w tym, że pieniądze "bez kolejki” wypłacił mu znajomy. - Nie interesuje mnie to - ucina. I dodaje: Faktycznie, znamy się. Ale nie jest to znajomość zażyła.
- Współpracowali podczas kampanii wyborczej do Senatu - stwierdza Jacek Czerniak, szef lubelskich radnych SLD.
Tymczasem Szydłowski uważa, że to on jest poszkodowany. - Jeszcze nie dostałem wszystkich pieniędzy, a niektórzy dawno mają swoje mieszkania.
Sławomir G. nie przyznaje się. Na przesłuchaniu odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu nawet 8 lat więzienia.