Trzy godziny przed końcem zmiany upił się i jakby nigdy nic pracował dalej. Wpadł przypadkiem, bo samochód najechał mu na stopę. Jednak pijak w mundurze pracy nie stracił i nie straci.
A było tak. W zeszłą sobotę wieczorem dwaj funkcjonariusze zaczaili się na kierowcę jeepa stojącego koło lubelskiej katedry. Trzy dni wcześniej, niemal w tym samym miejscu, ten sam samochód zaparkował mimo zakazu, a strażnicy zablokowali mu koło. Kierowca blokadę zdjął i odjechał. A ponieważ auto miało zagraniczną rejestrację strażnicy nie zdołali namierzyć jego właściciela. Mogli tylko liczyć, że któryś z patroli trafi na auto na ulicy. 22 listopada patrol zauważył jeepa przy katedrze.
Kierowca zjawił się około godz. 21. Bez słowa wsiadł za kółko i próbował uciekać. Ale najechał przy tym na stopę jednego ze strażników, który następnie trafił do szpitala przy ul. Staszica.
- Przyjechaliśmy na miejsce i zgodnie z procedurą zbadaliśmy trzeźwość wszystkich uczestników zdarzenia - relacjonuje Janusz Wójtowicz, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji. - Pojechaliśmy też do szpitala, a tam okazało się, że strażnik ma w organizmie 1,22 promila alkoholu.
Komenda Straży Miejskiej milczała o sprawie przez tydzień. O wszystkim dowiedzieliśmy się z listu, który dotarł do naszej redakcji.
- Nie informowaliśmy o zdarzeniu, bo dopiero teraz zakończyło się postępowanie dyscyplinarne - twierdzi Robert Gogola ze Straży Miejskiej. Gdy wczoraj zaczęliśmy pytać o szczegóły skandalu, straż wydała oficjalny komunikat. Wynika z niego, że patrol zaczął zmianę o godz. 14 i miał skończyć o godz. 22. A strażnik wypił o godz. 19.
Co i gdzie pił, czy alkohol kupił w czasie pracy, czy też przyniósł go na służbę - tego Gogola nie wie. - Na pewno nie pił alkoholu w obecności kolegi z patrolu, ani też w radiowozie - zapewnia.
Naganą ukarany został też drugi strażnik, który nie reagował, widząc pijanego kolegę.