Na samochód pana Marcina spadł szlaban. Naprawa auta kosztowała 3 tysiące złotych. Mija pół roku, a Carrefour wciąż milczy w tej sprawie. – To oznacza, że sieć nie chce załatwić tego polubownie – ocenia rzecznik konsumentów.
– W okolicach bagażnika porządnie zarysował mi karoserię. Straty wyceniono na niecałe 3 tysiące zł – opowiada nasz Czytelnik.
To nie wina klienta
Pracownik stacji przyznał, że kierowca nie jest niczemu winien i wypisał protokół zgłoszenia szkody. Podkreślił w nim, że szlaban uderzył w samochód dwa razy. Trzy dni później pan Marcin wysłał do lubelskiego Carrefoura dokumenty z wyceną naprawy auta. Tak polecił mu pracownik stacji, który spisywał protokół.
– Od tamtego czasu nikt się ze mną nie skontaktował. Kiedy zadzwoniłem do siedziby firmy w Lublinie, tak długo mnie przełączano z numeru na numer, że i tak nic się nie dowiedziałem – opowiada pan Marcin. – Carrefour ma pełen zestaw dokumentów i nic z tym nie robi. Najzwyczajniej w świecie ignoruje swoich klientów.
Jak długo hipermarket może odwlekać sprawę? Okazuje się, że w nieskończoność. – Pan Marcin próbuje wyegzekwować odpowiedź od prywatnej firmy, a nie od organu administracji, więc trudno mówić o terminach otrzymania pisma zwrotnego – tłumaczy Lidia Baran-Ćwirta, rzecznik praw konsumentów w Lublinie. – Brak jakiegokolwiek kontaktu przez tak długi czas oznacza, że firma nie chce polubownie załatwić sprawy – dodaje.
Wyjaśnimy sprawę
Skontaktowaliśmy się centralą sieci w Polsce. Na odpowiedź na nasze pytania czekaliśmy dwa dni. – Korespondencja z Lublina została przesłana do centrali Carrefoura i do biura ubezpieczeń. Niestety, nadal nie posiadamy ostatecznej decyzji – mówi Maria Cieślikowska, dyrektor ds. PR i komunikacji zewnętrznej Carrefour Polska. – Chcemy przeprosić za tak długi okres oczekiwania na odpowiedź. Sprawa zostanie wyjaśniona w najbliższym czasie – dodaje.
Dlaczego zajęło to aż sześć miesięcy? Carrefour twierdzi, że tyle czasu potrzebowali jego pracownicy, by ustalić okoliczności uszkodzenia auta. Firma utrzymuje też, że jej przedstawiciele rozmawiali z panem Marcinem.
– Bzdura, nic takiego nie miało miejsca – mówi nasz Czytelnik. – Pójdę do sądu, jeśli odpowiedź, którą mam nadzieję kiedyś dostanę, będzie negatywna – zarzeka się.
Do sprawy wrócimy.