Rozmowa z Anną Goliszek, jedną z kilkudziesięciu w Polsce dziewic konsekrowanych
Ona jednak jest pewna swego wyboru. Pozostanie w normalnym życiu wśród ludzi, ale jej jedyną miłością będzie Jezus Chrystus. Na dowód tej miłości na palcu nosi obrączkę. Ma ją ze sobą zawsze, także kiedy jest
w pracy... w jednym z puławskich sklepów komputerowych.
- Ta decyzja dojrzewała we mnie od lat. Zawsze byłam blisko Kościoła, angażowałam się w nim. Stopniowo odkrywałam w swoim sercu pragnienie, żeby Bóg był tym najważniejszym. Sześć lat temu podjęłam decyzję, że chcę żyć w świecie jako osoba oddana Bogu. Nie wiedziałam jednak, jak dokładnie ma się to zrealizować. Myśl o przyjęciu konsekracji dziewic przyszła później.
• A dlaczego nie wstąpiła pani do zakonu?
- Bo nigdy się tam nie widziałam. Nie chciałam wyróżniać się strojem, tylko stylem życia. Jestem przekonana, że w świecie też można dążyć do świętości, choć nie umniejszam tu wartości życia zakonnego. Chcę dzielić troski i radości z tymi, których spotykam na co dzień. Po prostu kocham życie w świecie, z tym wszystkim, co ono niesie. Uwielbiam spacery przez miasto. Wtedy cieszę się świecącym słońcem albo padającym deszczem. Lubię pójść z przyjaciółmi na kawę, lody czy do kina. Chcę jednak żyć dla Boga.
• Żyje pani jak zwykła kobieta, pracuje w prywatnej firmie...
- Tak. I o to chodzi. Przez to, jak wykonuję swoją pracę, chcę pokazać, że można być dobrym pracownikiem i żyć uczciwie. Mój system wartości oparty jest na Ewangelii. Nie nagnę go, nawet jeśli ktoś będzie ode mnie tego wymagał czy oczekiwał. I myślę, że za to jestem szanowana.
• Nie żal pani, że do końca życia nie będzie mogła wyjść za mąż?
- Przecież mam Męża. W którymś momencie odkryłam, że w moim sercu nie ma miejsca na miłość oblubieńczą do drugiego człowieka. Całe jest zajęte przez miłość Jezusa Chrystusa. Co nie oznacza, że nie byłam zakochana w mężczyźnie. Tak, i to z wzajemnością. Jednak to Bóg uwiódł mnie, a ja pozwoliłam się uwieść i dlatego jestem Jego oblubienicą.
• Sześć lat to długi okres narzeczeństwa. Nigdy nie było żadnych wątpliwości, żeby to zostawić?
- Wątpliwości pojawiają się zawsze. Nie wiem przecież co będzie za kilka miesięcy czy kilka lat. Wiem jedno - Bóg jest wierny i skoro zaprosił mnie na tę drogę, to pozwoli mi na niej wytrwać i być szczęśliwą.
• Jak na wiadomość o pani decyzji reagują nowo poznane osoby?
- Nie mam obowiązku mówić o tym każdemu. Oczywiście, jeżeli ktoś, widząc obrączkę, zapyta, jak ma na imię mój mąż, to odpowiem wprost: Jezus Chrystus. To jest tak, jak z małżeństwem. Zakochani chcą mówić całemu światu: zobaczcie oto mój ukochany, moja ukochana. Tyle że mojego Oblubieńca nie można zobaczyć oczami.
• I pewnie ten ktoś zrobi bardzo dziwną minę.
- Nie boję się mówić o tym wprost, ale przez sam wybór takiej drogi nie jestem bardziej święta i lepsza od otaczających mnie ludzi. Jestem słabym i grzesznym człowiekiem.
• A rodzina nie narzekała, że na ślubie nie będzie "widzialnego” pana młodego?
- Nie. Choć wielu pytało: dlaczego tak? Jednak ci, którzy mieli zrozumieć, to zrozumieli. Mam nadzieję, że obecność na tej uroczystości pomogła im przyjąć to jeszcze bardziej.
• Jak wygląda pani zwykły dzień?
- Pobudka o 5.30.
• Bo tak trzeba?
- Nie, bo za chwilę mam autobus do pracy. Potem jest msza św. w jednym z puławskich kościołów. Między 9 a 17 jestem w pracy. Do domu wracam ok. 18.30. Ale gdyby ktoś kilka lat temu powiedział, że będę wstawać tak wcześnie rano, to bym mu nie uwierzyła. Na studiach nie mogłam zdążyć na zajęcia o godz. 8. Po prostu byłam i jestem śpiochem.
• A co lubi pani robić?
- Spędzam dużo czasu w ogrodzie, pielęgnując kwiaty. Mogę też godzinami patrzeć na morze i słuchać jego szumu. Lubię posłuchać dobrej muzyki. Często wieczorami patrzę w niebo i rozpoznaję gwiazdozbiory. Interesuję się też sportem. Z uwagą śledzę poczynania naszych siatkarzy, a ostatnio regularnie kibicuję Robertowi Kubicy zasiadającemu w bolidzie F1.