(fot. Piotr Michalski)
Oleksandr przyjechał do Polski do pracy, teraz zbiera fundusze na pomoc ukraińskiej armii i cywilom. Nie ukrywa, że żyje z dnia na dzień i niewykluczone, że za chwilę będzie musiał się spakować pojechać walczyć.
• Co Cię skłoniło, żeby przyjechać do Lublina?
– Po przyjeździe do Polski pracowałem w tartaku obok Zielonej Góry. W czerwcu ubiegłego roku przeniosłem się do Szczecina i zacząłem swoją przygodę w gastronomii. Niedawno rozpocząłem pracę w 4-gwiazdkowym hotelu. Miałem dobrze płatną pracę, duże napiwki, ale sytuacja spowodowała, że musiałem przyjechać i pomóc. Nie mogłem siedzieć bezczynnie.
• W jaki sposób pomagasz rodakom?
– Od 25 lutego prowadzę zbiórkę do puszki. Do tej pory udało mi się uzbierać prawie 20 tys. zł. Wszystkie pieniądze idą na pomoc, m.in. na środki opatrunkowe i medyczne, ubrania wojskowe, ubrania termiczne, buty, środki ochronne, kamizelki kuloodporne, latarki, krótkofalówki, noktowizory, drony cywilne do, trwałą żywność. Wczoraj zamówiłem płaszcze przeciwdeszczowe. Kolega poprosił o przesłanie pasków do broni. Przez pierwszy tydzień zbierałem w Szczecinie, ale postanowiłem przyjechać do Lublina, żeby być bliżej granicy i szybciej reagować na potrzeby.
• Na co poszły pieniądze?
– Udało mi się już kupić trochę rzeczy i wysłać do Ukrainy. Kiedy jednego dnia uzbierałem ponad 2 tysiące złotych, byłem w szoku. Napisałem o tym post na Facebooku. Dużo kolegów z Ukrainy bardzo pozytywnie zareagowało na tą wiadomość. Dziękowali za to, co robię, bo bardzo potrzebują sprzętu. Bez tego nie mogą walczyć. Później zaczęły się kontakty z ludźmi, którzy zajmują się wolontariatem i dostarczaniem paczek już po stronie ukraińskiej. Informowali mnie na bieżąco, czego potrzebują w pierwszej kolejności. Staram się być tutaj z puszką codziennie, ale czasami jeżdżę też na granicę.
• Poświęcasz zbiórce bardzo dużo czasu. Skąd bierzesz środki na życie?
– Dzięki pomocy dobrych ludzi i oszczędnościom. Jak już mówiłem, w Szczecinie bardzo dobrze zarabiałem i udało mi się coś odłożyć. Nie mam dużych potrzeb. Skupiam się głównie na pomocy. W Lublinie mieszkam z mamą w udostępnionej przez Polaków kawalerce. Często ktoś przynosi mi kanapkę, kawę. Okoliczni restauratorzy też oferują mi ciepłą zupę i herbatę.
• Gdzie i kiedy można Cię spotkać?
– Najczęściej stoję przy Bramie Krakowskiej lub przy Koziołku na deptaku. Formalnie zgłosiłem zbiórkę. Zależy mi, żeby nikt nie miał wątpliwości co do tego, na co idą zebrane pieniądze. Jestem w tych miejscach praktycznie codziennie od 11 do około 19. Można skontaktować się też ze mną przez facebooka – Oleksandr Riuchyn. Wieczorami szukam najlepszych ofert sprzętu, zamawiam towar, wysyłam. Muszę dopilnować, żeby to wszystko sprawnie działało.
• Zostaniesz w Lublinie czy planujesz wrócić na Ukrainę?
– Kilka dni temu byłem na strzelnicy pod Lublinem. Przygotowuję się do wyjazdu na front, jednak w najbliższych dniach nie planuję jeszcze wyjechać. Ale gdy tylko zajdzie taka potrzeba, natychmiast pojadę. Żyję z dnia na dzień, nie wiem, co będzie jutro. Chcę być przygotowany, żeby móc bronić Ukrainy lub, nie daj Boże, jeśli zaatakują Polskę, walczyć i bronić tutaj naszych państw. W tym momencie widzę, że więcej mogę zrobić dostarczając sprzęt.
• A jak wygląda nastawienie przechodniów do zbiórki?
– W ostatnich dniach zauważyłem, że ludzie pomagają coraz mniej chętnie. Myślę, że sytuacja już trochę zmęczyła Polaków. Jednak wojna nadal trwa. Rosja straciła wiele sprzętu i żołnierzy, mimo to trzeba pamiętać, że każdego dnia giną kolejni ludzie. Chciałbym prosić Polaków, żeby nie odpuszczali. Rozumiem, że nie każdy może pomóc, ale Ci którzy są w stanie wesprzeć Ukrainę, niech się nie poddają.