Straciła pracę i mieszkanie. Jak twierdzi, z winy spółdzielni, w której pracowała blisko 30 lat. Spółdzielnia stawia sprawę jasno – kobieta nie mogła pozostać na swoim stanowisku, bo zabronił tego lekarz. Innej pracy dla niej nie było.
Kobieta pracowała, jako archiwistka w zarządzie Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Dziesięć lat temu miała wypadek przy pracy. Uszkodziła bark, zdejmując papier do ksero. Przez trzy miesiące była na zwolnieniu. Potem odnowił się uraz nadgarstka, co pociągnęło za sobą kolejne przerwy w pracy. Po wypadku doszło do powikłań, które wymagały poważnej operacji. W 2003 roku, tuż przed zabiegiem kobieta wróciła do spółdzielni, ale nie było dla niej zajęcia. Po kilku dniach prezes wręczył jej wypowiedzenie.
– Wcześniej sama prosiła, by nie zatrudniać jej na stanowisku archiwistki, przedstawiła też odpowiednie zaświadczenie od lekarza – wyjaśnia Jan Gąbka, prezes Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. – Nie mogła dłużej wykonywać swojej pracy, a innej po prostu nie było.
Kobieta odwołała się do sądu. W drugiej instancji wywalczyła 20 tys. zł odszkodowania za wypadek. Wypowiedzenie sąd uznał za skuteczne. Sprawa toczyła się przez 5 lat. W tym czasie pani Jadwiga popadła w poważne tarapaty finansowe.
Z zasądzonego odszkodowania nasza czytelniczka nie zobaczyła nawet złotówki. Wszystkie pieniądze zabrał komornik, na pokrycie odsetek od zaległego czynszu. Pod koniec stycznia kobietę, wraz synem eksmitowano do mieszkania socjalnego przy ul. Grygowej.
– Moim zdaniem eksmisja, to był odwet prezesa za przegraną sprawę – mówi pani Jadwiga. – Dlatego nie chciał podpisać, ze mną żadnej ugody. Nie mógł znieść, że wygrał z nim szeregowy pracownik.
Spółdzielnia zamiast komentować, wyciąga dokumenty. Wynika z nich, że długi naszej czytelniczki rosły od 1995 roku. Nie udało się jednak ściągnąć należności. Na rok przed zwolnieniem kobiety, spółdzielnia skierowała do sądu pozew o eksmisję. Skutecznie.
– Muszę egzekwować prawo – dodaje Gąbka. – Za długi jednej osoby, płacą inni spółdzielcy. Nie możemy dopuszczać do takich sytsuacji.
Nasza czytelniczka jest przekonana, że pasmo jej kłopotów, to wina spółdzielni. Przy pomocy sądu i prokuratury zamierza walczyć o powrót do dawnego mieszkania. Nie będzie to łatwe, bo nadal jest winna spółdzielni ponad 35 tys. zł.