Mariusz S. płakał w sądzie. Płakał zeznając przed prokuratorem. Płakał gdy decydowano o jego tymczasowym aresztowaniu. Łez prawdopodobnie nie było tylko wtedy gdy zadawał ciosy, które doprowadziły do śmierci pana Zbigniewa.
Mariusz S. ma 28 lat. Podobnie jak czwórka jego rodzeństwa mieszkał i pracował za granicą. Do Polski przyjeżdżał rzadko. Był na pogrzebie swojej mamy. Przyjechał też w związku ze swoją sprawą rozwodową. Jest teraz, tymczasowo aresztowany za wydarzenia z października ubiegłego roku.
Wtedy mężczyzna odwiedził mieszkającego na lubelskiej Bazylianówce Zbigniewa H., partnera jego zmarłej mamy. Chciał zaproponować mu wspólną wizytę na cmentarzu na Majdanku. Zbigniew, który pił tego dnia ze znajomymi alkohol, nie był tym jednak zainteresowany. Między mężczyznami wywiązała się szarpanina. Padły ciosy.
- Działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia zadawał ciosy (…) w następstwie czego Zbigniew W. doznał wstrząsu pourazowego skutkującego zgonem – w trakcie odczytywania aktu oskarżenia Mariusz S. zalał się łzami. Płakał też przez całą rozprawę.
- Przyznaję się do pobicia wskutek czego Zbigniew umarł, ale nie do zamiaru zabójstwa. Ja naprawdę nie chciałem nikogo zabić! – powiedział łamiącym się głosem. Potem odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania.
We wcześniej składanych wyjaśnieniach 28-latek tłumaczył jednak, że gdy został ze Zbigniewem sam w domu mężczyzna przyznał się, że chciał wygonić z domu jego matkę. Mówił o niej używając słów obraźliwych. Mariusz S. miał tego nie wytrzymać. Doszło do szamotaniny.
- Byłem bardzo wkurzony – zeznał wtedy. Dodał, że nie pamięta zadawania ciosów. Pamiętał, że złamał jakiś szklany przedmiot i bił nim, aż ten się stłukł. Potem zadawał ciosy nożem. Zbigniew się bronił. Zasłaniał się rękami. Potem upadł na podłogę. Na ciele miał wiele krwi. Bełkotał. Wtedy Mariusz S. przykrył go zdjętymi z łóżka kołdrami i poduszkami. Umył zakrwawione ręce. Zdjął zakrwawione spodnie i założył jakieś inne, które znalazł w łazience. Szybko wyszedł zamykając drzwi na klucz, który później wyrzucił.
- Bardzo żałuję. Chciałem z nim tylko pójść na grób mojej mamy – zeznawał.
Mężczyźnie grozi dożywocie.
W tej sprawie za to, że nie powiadomił policji, mimo że widział pierwszy zadany nożem cios odpowiadał też Jan Ł. W pierwszym dniu procesu mężczyzna wbrew wcześniejszym wyjaśnieniom zeznał, że feralnego dnia nie był u Zbigniewa i nic nie widział.
- Jakbym widział to Zbyszek by żył – powiedział.