Wystarczyło kilka dni zimowej pogody, by Zalew Zemborzycki zaroił się od amatorów spacerów po lodowej tafli. Trzeszczący lód nie odstrasza śmiałków. A Straż Miejska jest bezradna. Cud, że jeszcze nie doszło do tragedii.
W ubiegłym roku na Lubelszczyźnie pod lodową taflą straciło życie pięć osób. Wszystkie przeceniły swoje możliwości. - Jeśli osoba, która wpadła pod lód nie otrzyma natychmiastowej pomocy, zginie - dodają strażacy. -Wtedy pozostaje ściągnięcie płetwonurków, by wyłowili ciało.
Śmiałków, którzy wchodzą na zamarznięty zalew w tym roku także nie brakuje. To łyżwiarze, spacerowicze i wędkarze. Od tragedii dzieli ich tylko pięć centymetrów lodu. Taka jest aktualnie grubość tafli na zalewie. To za mało.
- Dopiero 15 centymetrów wystarczy, żeby wędkarze łowiący ryby w przerębli byli bezpieczni - mówi Andrzej Borkowski, dyrektor biura lubelskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego.
Ale do bezpiecznej jazdy na łyżwach potrzeba więcej. Aż dwudziestu centymetrów. Mimo to ryzykanci bez chwili zastanowienia mijają ostrzegawcze tablice stojące przy brzegu. - Nie jestem tu pierwszy raz. I jeszcze nikomu nic się nie stało. Przesadzacie z tym straszeniem - mówi czternastoletni Bartek. Ale, gdy pytamy go, czy wie, co zrobić, gdyby załamał się pod nim lód, milczy. I po chwili beztrosko odjeżdża do kolegów.
Nikogo nie można na siłę sprowadzić na brzeg. Prośby są mało skuteczne. A groźby i kary? - Nie możemy nikogo karać za to, że wszedł na lód. Możemy tylko apelować. I nic więcej - przyznaje z żalem Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej. Okolice zalewu są stale patrolowane. Ale sam mundur nikogo nie zniechęca do ryzykownych wycieczek. •
Jak pomóc?
że się załamie. Rzuć ofierze długi kij, wędkę lub szalik.
Nie będziesz musiał zbytnio zbliżać się do dziury w lodzie. Czołgając się po tafli unikaj gwałtownych ruchów.